W roku 2016 wróciłem z Zambii do Polski. Miałem pewne plany, ale zmieniłem je po rozmowie telefonicznej z ówczesnym prowincjałem. Właściwie to się nie zgodziłem, ale na drugi dzień zmieniłem zdanie.
Nigdy nie myślałem o powrocie do Centrum Migranta Fu Shenfu. Nie przewidziałem jednego. W drodze z lotniska do werbistowskiego domu w Michałowicach pod Warszawą br. Piotr Szewczuk SVD otrzymał telefon. Przekazał mi słuchawkę.
– Słyszałem, że jesteś już w Polsce – usłyszałem po wielu latach znajomy głos o. Antoniego Koszorza SVD.
Wszystko się zgadzało. Od pół godziny byłem już w kraju.
– Czy moglibyśmy się dzisiaj spotkać na Ostrobramskiej? – zapytał prezes Stowarzyszenia Sinicum im. Michała Boyma SJ. Miał zwyczaj przechodzenia od razu do sedna sprawy. Poznałem go od tej strony, kiedy przez trzy lata współpracowałem z nim w Centrum Migranta.
Po moim powrocie do Afryki w 2010 r. o. Koszorz skoncentrował się na tworzeniu oficjalnych struktur Sinicum, którego celem było niesienie pomocy Kościołowi w Chinach. Od samego początku miał taki pomysł, ale te plany dochodziły do mnie powoli.
Wystrój pomieszczeń Centrum był w stylu chińskim. Patronem był pierwszy werbista w Chinach św. Józef Freinademetz. Ciągle słyszałem opowieści o o. Romanie Malku SVD, polskim sinologu pracującym w Niemczech, a w Centrum zdecydowaną większość stanowili imigranci z Wietnamu. Nie wiedziałem na początku, jak to wszystko ze sobą połączyć.
Wiele zrozumiałem dopiero ostatnio, przygotowując materiały o historii powstania Sinicum. Przed wyjazdem o. Koszorza z Warszawy do Górnej Grupy w marcu 2021 roku postanowiłem zrobić z nim wywiad dla „Misjonarza”, który ukaże się w wakacyjnym wydaniu. Po 54 latach w stolicy o. Koszorz podjął ostateczną decyzję o wyjeździe z Warszawy, gdzie przyjechał tworzyć biuro misyjne przy Konferencji Episkopatu Polski. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Dwa lata wcześniej o. Koszorz przyjechał do rektora naszego domu na Ostrobramskiej samochodem i go zostawił. Misjonarz wie, kiedy kończy się jeden etap w życiu, a kiedy przechodzi się do następnego.
O. Antoni Koszorz SVD (fot. Jacek Gniadek SVD)
Po odejściu z Wydawnictwa Verbinum, namawiany przez o. Malka, o. Koszorz miał w planach zajęcie się pracą misyjną na rzecz Kościoła w Chinach. Sam pomysł był już nowatorski. Wyjazdy do Chin kontynentalnych dla misjonarzy były niemożliwe, ale można pomagać im na odległość. Tak Zachód pomagał kiedyś Kościołowi w Polsce w czasach PRL-u.
W czasie rozmowy, o. Koszorz wyjaśnił mi jeszcze raz okoliczności powstania Centrum. W trakcie prac na tym projektem do Polski przyleciała sekretarz generalna Kirche in Not Antonina Willemsen. Celem jej wizyty było otwarcie w Polsce filii Pomoc Kościołowi w Potrzebie. O. Koszorz towarzyszył jej podczas wizyty i zabrał ją na Stadion Dziesięciolecia, by pokazać imigrantów z Wietnamu, z którymi pracował od kilku lat o. Edward Osiecki SVD.
– Kiedy zobaczyła tam tłum Wietnamczyków, powiedziała po niemiecku „In mitte von Warsaw bin ich in Asia”, czyli „W środku Warszawy jestem w Azji” – wspomina o. Koszorz.
Niedługo potem Polska Prowincja SVD otrzymała pieniądze na remont poddasza w budynku Verbinum.
Na tym etapie dwa pomysły zostały połączone czasowo w ramach jednej instytucji. Praca z migrantami i uchodźcami w zgromadzeniu była priorytetem, ale na początku tego stulecia w Polsce ciągle zupełną nowością. O. Koszorz zawsze wcześniej odczytywał od innych znaki czasu i forsował swoje pomysły, idąc często pod prąd.
Z perspektywy czasu widzę, że nigdy nie zawiodła go jego intuicja wchodzenia na nowe niewydeptane misyjne ścieżki, które później stawały się flagowymi projektami prowincji.
- Każda instytucja musi mieć swoją siedzibę – usłyszałem znowu od o. Koszorza podczas ostatniej rozmowy przed jego wyjazdem do Górnej Grupy.
O. Koszorz nigdy nie pracował na parafii. Są różne narzędzia, z których korzysta misjonarz. O. Koszorz stworzył w tym celu w swoim życiu kilka instytucji. Takiej pracy nauczyłem się już w Liberii, pracując z jezuitami przy ich projektach dla uchodźców. Pomogło mi to później zrozumieć pomysły o. Koszorza i z nim współpracować.
Centrum Migranta i Stowarzyszenie Sinicum powstały, kiedy o. Koszorz miał już ponad 70 lat. Prowadzę te dzieła do dzisiaj po o. Koszorzu i ciągle uczę się. Śmieję się, mówiąc do siebie, że mam jeszcze czas, by zrobić coś nowego. Parafrazując słowa piosenki Marka Grechuty, najciekawsze są dni, których jeszcze nie znamy.
Jacek Gniadek SVD
Za: Komunikaty SVD