Z o. Jerzym Czarneckim SVD, proboszczem parafii w Nowej Uszycy na Ukrainie, rozmawia Krzysztof Kołodyński SVD.
Krzysztof Kołodyński: W pierwszych dniach wojny w Ukrainie pojawiły się informacje o dwóch werbistach pracujących w Ukrainie. Wiedząc, że mamy tam trzy parafie, padło nerwowe pytanie: “To gdzie jest ten trzeci?” Zanim się wyjaśniło, trochę niepokoju rozeszło się po Polskiej Prowincji.
Jerzy Czarnecki: Planowałem na początku lutego pojechać do Polski. Musiałem uregulować pewne sprawy podatkowe itp. Odkładałem to trochę i tak dokładnie 24 lutego zaplanowałem wyjazd. Rano o 7.00 miałem Mszę św., po której miałem ruszać w drogę. Około 6.00 otwierałem kościół, a tu na niebie zaczęły latać samoloty. Po Mszy wyjechałem zgodnie z planem. Na granicy stałem półtorej doby. Dywagowałem, czy czasem nie wracać. Z drugiej strony myślałem, że z czym ja wrócę? Ani nie mam pieniędzy, ani niczego. Wjechałem do Polski. Dotarłem do Warszawy. O. Sylwester Grabowski SVD [przełożony Polskiej Prowincji SVD - przyp. red.] powiedział, bym na razie nie myślał o powrocie. Nie wiedziałem, co mam robić. Poprosiłem, aby mnie gdzieś przypisał czasowo. Wstępnie miała to być parafia w Pieniężnie. Później, jak zobaczyłem, że Ukraińcy sami wracają do kraju, to powiedziałem o. Pawłowi Galle SVD, proboszczowi parafii w Pieniężnie, że będę u niego tylko kilka dni. Zrobiono zbiórkę i pozyskałem ponad 10 tys. złotych. Moja rodzina mi dużo pomogła. Moi siostrzeńcy, mama pozbierali rzeczy medyczne i spożywcze. Co mogłem to spakowałem w moje auto i już 8 marca wróciłem na Ukrainę.
Przybliż nam realia, w których obecnie pracujesz. Gdzie to jest?
Wojtek Żółty jest w Wierzbowcu, Adam Kruszyński w Strudze, a ja w Nowej Uszycy. To jest region Chmielnicki, powiat Kamieniec Podolski. To miejsce znane z historii i tu pozostało wielu potomków Polaków. Parafia jest pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. W głównej miejscowości jest około 100-120 osób. Mam dwie wioski dojazdowe. W obu po około 20 osób. W Zamiechowie mamy XVIII-wieczny, bardzo duży kościół. To było kiedyś miasto, a teraz jest wioska.
Kobiety ze Strugi szyją elementy trafiające na front na wschodzie kraju (fot. Jerzy Czarnecki SVD)
Czy Twoi parafianie to tylko Polacy?
Większość pochodzi z polskich rodzin. Są również Ukraińcy, którzy związali się z Polakami.
Czy po Twoim powrocie z Polski, po dwóch tygodniach od rozpoczęcia wojny, zauważyłeś jakieś zmiany?
Było pewne zdarzenie, gdy jeszcze byłem w Polsce. Czasem napisałem na moim profilu [zob. https://www.facebook.com/jerzy.czarnecki.12 - przyp. red.] coś o sytuacji, o pomocy dla Ukrainy itp. I ktoś z mojej rodziny napisał: „Ty to lepiej już zostań w Polsce”. Pod tym postem szybko pojawił się komentarz kogoś z parafii z Nowej Uszycy: „On jest tu potrzebny!” To był dla mnie wyraźny znak, że powinienem wracać. I mogę powiedzieć, że od mojego powrotu doświadczam tego, że ludzie chcą mi to właśnie przekazać, że jestem jaki jestem, ale jestem tu potrzebny. Minęły 2 miesiące i rzeczywiście w kościele jest więcej osób. Przychodzą i chcą się modlić. Ogólnie tu ludzie myślą wiarą. Są rzeczy, do których odnoszą się tylko po ludzku, ale jest rzeczywistość, którą badają wiarą.
Ostatnio opowiadałeś, że latają nad wami rakiety. Cały czas coś tam w powietrzu fruwa. Wspominałeś, że zagrożenie jest również ze strony cerkwi moskiewskiej. Jak to wygląda?
Tak. Widzimy nieraz, że leci coś z Odessy, albo ze strony Białorusi. Jesteśmy w środku kraju, więc możemy obserwować pociski lecące w różnych kierunkach. Jak nie na wschód, to w stronę Lwowa. Najbliższy atak był na Szumerenkę, węzeł kolejowy mniej więcej 70 km od nas. Trafiono w spichlerze ze zbożem i stację energetyczną. Na nas nic nie spada. A jeśli chodzi o cerkiew moskiewską, to ona zawsze uważała katolików za satanistów. Gdy do cerkwi przychodził ktoś na chrzestnego, to musiał dać się ochrzcić na nowo. Obecnie sporo osób przeszło do cerkwi kijowskiej, bo widzą, co tamci robią, że ludzi otumanili. Są tu ludzie związani z Moskwą. Nie stanowią zagrożenia, ale są przedłużeniem rosyjskiej propagandy. Do naszego ministranta dzwonił kuzyn, który uczy się na lekarza. Obecnie pomaga opatrywać ukraińskich żołnierzy w szpitalu w Winnicy. Jego ojciec mieszka w Moskwie i nie wierzy w żadne relacje swego syna, który ratuje życie innych. Widzi też śmierć. To wielka tragedia relacji rodzinnych zmanipulowanych propagandą. Ojciec nie wierzy synowi, syn zaprzestał rozmowy ze swym ojcem. Wielu Ukraińców, którzy są w Moskwie, nie może, albo nie chce mówić prawdy.
O. Jerzy Czarnecki SVD podczas Spotkania Przyjaciół Misji w Olsztynie w marcu 2019 (fot. Wiesław Dudar SVD)
Może są zastraszeni?
Nie wiem. Dla mnie jest to niewyobrażalne. Ojciec trzyma się narracji, że to wszystko nie jest prawdą, że winna jest Ukraina, że Putin ma rację. A matki i całe rodziny przeżywają to, że wezwano ich synów do walki. Matki i babki cały czas przychodzą do kościoła i zamawiają intencje za swoich synów i wnuków. Tutaj nie mamy pocisków, które spadają, ale ludzie noszą ciężar tej wojny w sercach.
Czy na terenie parafii są uchodźcy?
Jest dużo wewnętrznych przesiedleńców. Nowa Uszyca przed wojną miała cztery tysiące mieszkańców. Teraz jest siedem. Dużo ludzi jest z Mariupola, Kijowa, ze wschodu.
Czy parafia im pomaga, dając miejsce noclegowe, tak jak u Wojtka Żółtego?
Nie. Ja tu głównie rozdzielam dary, które przyjeżdżają z Polski. A ci, którzy tu przybyli, to w większości stąd pochodzą i tu mieli domy, ale przenieśli się do miast. Teraz powrócili na dawne ‘swoje’. Dużo ludzi też przyjechało z regionów separatystycznych - z Doniecka, Ługańska. Uchodźców jest sporo i muszę przyznać, że oni też przychodzą do kościoła się modlić.
Jak w tym roku wyglądało przeżywanie Wielkiego Postu i Wielkanocy?
W sumie nie zauważyłem różnicy, czy była pandemia, czy teraz w czasie wojny. Ludzie chętnie przychodzą do kościoła. W tygodniu mam po 20 osób na codziennej mszy, co jest porównywalną liczbą z parafiami w Polsce. W Wielkim Poście, w piątki, kościół również był wypełniony. Wielu ludzi aktywnie uczestniczyło w drogach krzyżowych. Całowali krzyż, a nie jak w czasie pandemii, gdy było to ograniczone. W inne dni to już różnie. Teraz rozpoczęły się prace w ogrodach i polu, to jest mały spadek, ale w Wielkim Poście naprawdę ludzie przychodzili. W Wielkanoc, godziny mszy musieliśmy pozmieniać i dostosować do bezpieczeństwa w czasie działań bojowych. Dawniej liturgia Wielkiej Soboty była od 23.00 do około 2.00 w nocy. Teraz rozpoczynaliśmy już o 18.00, aby nikogo nie narażać na późne godziny. W same święta też wielu ludzi było w kościele. Tutejsi katolicy są naprawdę wierni.
Parafia dojazdowa w Zamiechowie (fot. Jerzy Czarnecki SVD)
Czy docierają do ludzi wieści o polskiej solidarności z Ukrainą?Jak oni to widzą?
Tutaj zawsze mi mówią, żeby dziękować Polakom. Za otwartość i każdą pomoc. Oni tu wszystko wiedzą, co się u nas dzieje. Są bardzo wdzięczni.
Czy to wpłynęło jakoś na ocieplenie relacji z Polakami, Kościołem katolickim, Tobą – misjonarzem?
Powiem tak. Tutaj nie jest banderowszczyzna, tu jest Podole. Historycznie mocno związane z Polską. Tu ludność zawsze miała szacunek do Polaków. Teraz przed świętami widziałem, że czyścili polski cmentarz. Burmistrz zarządził, żeby oczyścić dróżkę na polski cmentarz. Owszem, zdarzają się tacy zawzięci Rosjanie z moskiewskich terenów, niemniej ja zawsze miałem dobre relacje z grekokatolikami i z przedstawicielami Cerkwi Kijowskiej. Oni wszyscy są wdzięczni. Ostatnio zauważyłem, że niektórzy Rosjanie, tak jakby mnie kiedyś nie zauważali, teraz kiwają głową na pozdrowienie. Z pewnością relacje się ociepliły.
Jakie teraz masz największe zmartwienia?
Chciałbym, aby to wszystko się już skończyło i aby ludzie mogli wrócić do siebie. Jest u nas mężczyzna, który pilnuje swojego domu, a jego żona z czwórką dzieci jest w Polsce. Widzę, jak on tu sam funkcjonuje. To nie jest normalne, choć tutaj wojny się nie odczuwa, nie licząc tych syren. Jest pomoc materialna, ceny trochę podskoczyły, jak wszędzie. Jak już wspomniałem, żal się robi patrząc na te cierpiące i tęskniące za bliskimi kobiety.
Czy w jakiś sposób współbracia z Polski mogą Ci pomóc? Czy macie jakieś szczególne potrzeby?
Tutaj zawsze były i są potrzeby. Znajomym podaję numer konta i z tego, co jest wpłacane, pomagam tutaj - głównie uchodźcom z innych stron. Potrzebne rzeczy wysyłamy na wschód kraju. Wiele rzeczy kradną. Wiele pomocy nie dojeżdża tam, gdzie trzeba. Społeczeństwo jest bardzo pomieszane. Jest dużo Rosjan. Staramy się jednak nieustannie organizować taką pomoc. Wiem, że dzisiaj pojechały pewne rzeczy od o. Adama Kruszyńskiego ze Strugi, głównie artykuły medyczne. Na razie wygląda to tak, że większość darów z Polski przekazujemy dalej na wschód, a tu trzymamy minimum zabezpieczenia.
Co chciałbyś dodać z myślą o współbraciach na całym świecie?
Myślę, że jest jeszcze duża propaganda na całym świecie, a szczególnie w Ameryce Południowej, w krajach, gdzie ma wpływ komunizm. Dobrze byłoby im przekazać, szczególnie naszym misjonarzom, prawdę, jak tu jest. Tu mordują ludzi. Dzieci gwałcą. Z tego, co widzę mało jest reakcji w tych odległych krajach.
Dziękuję Ci za relację. Cieszymy się, że ten „trzeci” werbista się „odnalazł”, że rodzina, ludzie z Polski i współbracia Cię wspierają. Trzymaj się tam, bo tam jesteś potrzebny.
Dziękuję również! Zgrzeszyłbym, gdybym powiedział, że jest mi tu źle. Ludzie pamiętają i mnie wspierają. Wspominajcie tam o nas!
Rozmawiał: Krzysztof Kołodyński SVD
Za: Komunikaty SVD
Pomoc finansową dla parafii w Nowej Uszycy można przekazać na konto nr 35 1160 2202 0000 0002 2338 5354 (Bank Millenium)
Ołtarz główny w kościele w Nowej Uszycy (fot. Jerzy Czarnecki SVD)