Marek Antoni Wójcik urodził się 7 listopada 1963 roku w Złotoryi z rodziców Eugeniusza oraz Ireny z domu Synowiec w diecezji wrocławskiej (obecnie Diecezja Legnicka). Ochrzczony został w kościele parafialnym pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Do szkół – od podstawowej do Matury – chodził w Złotoryi.
Po maturze próbował dostać się do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu, odpadł jednak po badaniach lekarskich. Wykryto u niego wadę serca. Dostał się na Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu. Nie zaliczył jednak pierwszego semestru i powrócił do domu. Pracował w urzędzie miasta w dziale komunalnym.
Wkrótce otrzymał wezwanie służby wojskowej. Przeznaczono go do kompanii wartowniczej w szkole oficerskiej wojsk radiolokacyjnych w Jeleniej Górze. W wojsku spotkał się z wielkim chamstwem. Jeden z oficerów zerwał mu krzyżyk z szyi i rzucił na ziemię. Marek podniósł go i ukrył w kieszeni. Ale niesmak pozostał. W czasie przepustki pojechał do Nysy, do kolegi, który przebywał w Misyjnym Seminarium Księży Werbistów.
Spokój dni adwentowych i radosne usposobienie młodych seminarzystów tak wpłynęły na niego, że pół roku później 31 sierpnia 1986 roku znalazł się w domu nowicjackim w Chludowie koło Poznania. Studia filozoficzno-teologiczne przebiegały bez zakłóceń i 24 kwietnia 1993 roku przyjął święcenia kapłańskie w Pieniężnie.
Zgodnie z przeznaczeniem misyjnym wyjechał na misje do Boliwii. Języka hiszpańskiego uczył się w Cochabambie, w trzecim co do wielkości mieście boliwijskim. Po roku nauki był na tyle biegły w nowym języku, że mógł pracować wśród młodzieży. Potem udał się do parafii Coripata, położonej w rejonie Yungas na wysokości 1700 m.n.p.m. Tu się okazało, że język hiszpański jest niewystarczający do pracy wśród Indian Aymara. Trzeba było dodatkowo nauczyć się języka aymara.
Obie te sprawy – kontakt z ludźmi i kontemplacja gór bardzo mu się podobały, ale ze względu na serce musiał po niecałych czterech latach wrócić do kraju. Po powrocie do kraju podjął pracę w duszpasterstwie ludzi uzależnionych w Białymstoku u boku o. Edwarda Konkola SVD.
Po siedmiu latach pracy w tym środowisku pojechał na pielgrzymkę do Medjugorje. Wyjechał na tydzień, a za zgodą przełożonych pobyt tamże przedłużył się do całego roku. W parafii franciszkańskiej służył pomocą w konfesjonale dla pielgrzymów z Polski oraz posługujących się językiem hiszpańskim. Tam spotkał się z pielgrzymami z Ukrainy, którzy namawiali go przyjazdu do nich, bo brakowało im kapłanów.
W 2005 roku pojechał do Odessy, gdzie ksiądz bp Bronisław Biernacki, ordynariusz diecezji odesko-symferopolskiej przyjął go z otwartymi rękami. Biskup pokazał mu mapę z miejscowościami, gdzie brak kapłana. Wybrał Dżankoj na Krymie.
Mieszkańcy Krymu to mozaika narodowości i kultur. Mieszkają tam Ukraińcy, Rosjanie, Tatarzy, Żydzi, Polacy, Czesi i Niemcy. Jednak parafianie Dżankoj to głównie Polacy. Za użebrane pieniądze po jakimś czasie zakupił dwupiętrowy dom, który stał się ośrodkiem pracy duszpasterskiej.
W 2009 roku o. Adam Kruczyński SVD, który już od dłuższego czasu pracował w województwie chmielnickim na Podolu, poprosił o. Marku, by przyjechał do niego i przejął jedną z czterech prowadzonych przez siebie parafii. Poczekał aż bp Biernacki znalazł kogoś na swoje miejsce i pojechał na Podole i osiadł przy pięknie odnowionym przez o. Grzegorza Konkola SVD kościele w Nowej Uszycy i tam pozostał do swej nagłej śmierci.
O. Marek poświęcił się służbie Bożej poprzez pracę wśród ludzi. Gdziekolwiek przybywał Pan Bóg był dla niego na pierwszym miejscu, ale niemniej czasu poświęcał potrzebującemu człowiekowi. Miał doskonały kontakt ze wszystkimi, a zwłaszcza z młodymi. Jego praca duszpasterska w Nowej Uszycy nie tylko była doceniania przez ludzi Kościoła, ale po jego śmierci szczególne wyrazy uznania i podziękowania dla jego pracy polonijnej przekazał polski Konsul Generalny rezydujący w Winnicy.
O. Marek, po pożegnaniach liturgicznych na Ukraini,e został przewieziony do Nysy, gdzie 9 maja spoczął na cmentarzu klasztornym przy Domu Misyjnym św. Krzyża w Nysie.