Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"
W czasie epidemii koronawirusa rządy na świecie arbitralnie określiły, co jest konieczne, a co nie jest konieczne do życia, kierując się dobrem wspólnym. Jeszcze kilka tygodni temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Teraz godzimy się na to i nie protestujemy.
Bp Peter Baldacchino z diecezji Las Cruces w Stanach Zjednoczonych słusznie zauważa, że nasze priorytety są teraz całkowicie odwrócone i poddajemy się rządowej narracji strachu. Nikt w Ameryce nie zamyka McDrive’a, ponieważ jedzenie jest uważane za podstawową potrzebę życiową. Wszyscy przyjmują do wiadomości, że istnieją pewne podstawowe rzeczy niezbędne do fizycznego życia w czasach epidemii. Ryzyko tych miejsc nie jest kwestionowane, ale więcej niż pięć osób w kościele jest już ryzkiem, a nawet przestępstwem i nikt z biskupów nie protestuje.
Muszę przyznać mu rację. Nie tylko w Nowym Meksyku, ale również u nas, możemy kupić tyle alkoholu, ile chcemy. Wychodzi na to, że jest to niezbędne i warte ryzyka. Idąc tokiem rozumowania amerykańskiego biskupa, podejmujemy ryzyko zakupu destrukcyjnych rzeczy i nazywamy to czymś niezbędnym, a jednocześnie odmawiamy sobie prawdziwego lekarstwa jakim jest Eucharystia, czyli szczyt naszego chrześcijańskiego życia. Ostatecznie okazało się, że kościoły znalazły się na końcu listy, jako „usługi” najmniej przydatne do życia, a uczestnictwo w Eucharystii bardziej ryzykowne niż przejazd autobusem.
Amerykański biskup zwraca trafnie uwagę na to, jak szybko pozwoliliśmy sobie narzucić narrację tego, co jest dla nas konieczne. O tym powinien decydować sam człowiek, tym bardziej w czasie epidemii, kiedy ludzie umierają nie tylko z powodu COVID-19, ale także z rozpaczy. Rzeczy w tym świecie nie mają same w sobie wartości. To wolny człowiek w działaniu nadaje im wartość ze względu na cel, jaki sobie wyznacza. Dla chrześcijanina jest nim życie wieczne i zbawienie. Problemem nie jest więc wirus. SARSCoV-2 tylko przychodzi i sprawdza, co było na szczycie naszej piramidy wartości.
Bp Baldacchino miejsce sprawowania liturgii dostosował do nowej sytuacji. Przed katedrą kazał zbudować polowy ołtarz, przy którym sprawował liturgię Triduum Paschalnego, a wierni uczestniczyli w niej z samochodów na parkingu, zachowując bezpieczną odległość. Podczas Mszy świętej biskup rozdał Komunię Świętą, chodząc między samochodami w maseczce i rękawiczkach. Sposób rozumowania biskupa był bardzo prosty i poprawny. Skoro można kupić z samochodu hamburgera, podając przy tym kartę kredytową, to tym bardziej rozdawanie Komunii Świętej, przy zachowaniu wszystkich środków bezpieczeństwa, było ze wszelkich miar bezpieczne.
Takiej kreatywności i odwagi w dostosowaniu się do nowych warunków brakło polskim biskupom. Bezkrytycznie zgodzono się na przyjęcie jednakowych rozwiązań dla wszystkich kościołów, nie uwzględniając ich wielkości. Kiedy wprowadzono po raz pierwszy limit 50 osób w kościele i polscy biskupi udzielili wiernym dyspensy od obowiązku uczestnictwa w niedzielnej Mszy świętej, uważałem to rozwiązanie za zdroworozsądkowe. Wszyscy byliśmy wtedy zaskoczeni nową sytuacją. Zrobiono to z myślą o osobach starszych, które były w grupie podwyższonego ryzyka i zarażenie koronawirusem u takich osób ma przeważnie cięższy przebieg niż u ludzi młodych.
Następne ograniczenia do 5 osób w kościele z powodu epidemii koronawirusa, które obowiązywało do 19 kwietnia, zostało przyjęte przez biskupów bezkrytycznie. Szkoda, że nie było negocjacji. Nie można porównać wielkiej katedry z małym wiejskim kościółkiem. Wierzę, że biskupi zaufali ludziom, którzy w naszym kraju sprawują władzę. Zaufali im, że podjęte przez nich kroki doprowadzą do opanowania epidemii. Kościół jest częścią tego świata i nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo.
Dzisiaj wiemy więcej o koronawirusie. Widzimy, że nie wszyscy zastosowali takie same arbitralne ograniczenia w celu powstrzymania epidemii. Człowieka nie można oddzielić od ekonomii. Nie można tego zrobić tym bardziej podczas epidemii. Człowiek jest w centrum ekonomii i ekonomia jest dla człowieka. Można walczyć z koronawirusem bez zamrażania gospodarki, tak jak to zrobiono na przykład w Korei Południowej.
Scentralizowany proces decyzyjny i nieżyciowe przepisy utrudniają dzisiaj sektorowi prywatnemu możliwość właściwego reagowania na walkę z koronawirusem. Odpowiedź na problemy związane z epidemią w Warszawie musi być inna od tej w Cieszynie czy w Ustrzykach Górnych. O tym powinno decydować na poziomie lokalnym. Centralne zarządzanie likwiduje niezbędne warunki do racjonalnego działania, innowacyjności i właściwego wyznaczania priorytetów. Warto o tym pamiętać także Kościele.
Jacek Gniadek SVD
Za: Komunikaty SVD; zob też: www.jacekgniadek.com