W kompleksie uchodźców Bidibidi znajduje się 29 kaplic, a ja jestem jedynym kapłanem w nich posługującym - mówi o. Francis Joseph Naduviledathu SVD pracujący w Ugandzie wśród uchodźców z Sudanu Płd.
Oto wywiad z o. Francisem przeprowadzony przez o. Modeste Munimi SVD.
MM: Jaka jest sytuacja Sudańczyków w Ugandzie?
O. Francis: Na dzień dzisiejszy w Ugandzie przebywa ponad milion uchodźców z Sudanu Południowego. Mieszkają w różnych osadach dla uchodźców. Większość z nich wciąż jest w szoku. Nadal pamiętają straszne sceny, których doświadczyli. Mówią o barbarzyńskiej przemocy, o zbrojnych grupach palących domy z cywilami w środku, krewnymi zabijanymi przed członkami rodziny, napaściami na tle seksualnym na kobiety czy porwaniach chłopców, zmuszanych później do walki zbrojnej.
Obecnie werbiści pracują w osadzie Bidibidi w dystrykcie Yumbe w regionie Zachodniego Nilu w Ugandzie. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) Bidibidi jest obecnie największą osadą uchodźców na świecie. Żyje tam ponad 272 tys. uchodźców.
By ułatwić administrację Bidibidi podzielone jest na pięć stref, z których każda podzielona jest na wioski. Uchodźcy nie są kwaterowani według klanów i plemion. Mają swobodę poruszania się, mogą też wykonywać taką pracę, jaką chcą. Te warunki wynikają z faktu, że Bidibidi nie jest formalnie obozem dla uchodźców, a raczej osadą.
Większość uchodźców znajdujących się w Bidibidi pochodzi z Centralnego Regionu Równikowego w Sudanie Płd., w którym posługuje się różnymi narzeczami i językami. Wielu z nich pochodzi z diecezji Yei, na terenie której mieści się Parafia Świętej Rodziny w Lainya, gdzie pracowali werbiści.
Czy możesz opisać życie uchodźców w osadzie?
Widok, jaki ukazuje się Twoim oczom, gdy patrzysz z oddalenia, to kilometry chatek wykonanych z plandek dostarczonych przez UNHCR. Każde gospodarstwo domowe ma powierzchnię 30x30 m. Na tym obszarze mieśli się dom, toaleta, łazienka i malutki ogródek. W osadzie jest dość dużo miejsc zabaw przeznaczonych dla dzieci. Są też szkoły, ośrodki zdrowia, centra dystrybucji żywności, centra rozwiązywania problemów itp.
Uchodźcy mieszkający w osadzie przez dłuższy czas mniej więcej przyzwyczili się do nowych warunków życia. Większość z nich zbudowała chaty z niedopalonych cegieł i trawy.
Czy lokalni mieszkańcy akceptują uchodźców?
Pierwsza odpowiedź brzmi "tak". Ale oczywiście istnieją najróżniejsze uwarunkowania wpływające na postawę lokanej ludności. Z całą pewnością pojawienie się uchodźcow bardzo pomogło miejscowym. Zanim uchodźcy zostali przywiezieni do Yumbe, nikt nie wiedział, że istnieje takie miejsce. Dzisiaj, właśnie dzięki uchodźcom, w Yumbe kwitnie biznes. Pojawiają się nowe możliwości zatrudnienia. Miejscowa ludność korzysta również z niektórych udogodnień, przeznaczonych da uchodźców.
Czy jest jakaś nadzieja dla tych ludzi na powrót do domu?
Patrząc na obecna sytuację w Sudanie Płd. nie sądzę, by w najbiższej przyszłości udało im się wrócić. Obecnie 90% uchodźców to kobiety i dzieci. Większość mężczyzn nadal przebywa w Sudanie Płd. Wielokrotnie słyszałem, że gdy zapanuje pokój i będa mogli wrócić, będa mieli dwa domy: jeden w Ugandzie i drugi w Sudanie Południowym.
Czy otrzymują pomoc organizacji światowych? Jakiego rodzaju jest to pomoc?
UNHCR zapewnia uchodźcom prawie wszystko: żywność, wodę, pomoc medyczną, edukację. Wdowom i wdowcom zapewniona jest comiesięcznie pewna ilość gotówki. Różne organizacje pozarządowe zapewniają również ludziom nasiona, narzędzia rolnicze, kursy zawodowe, a nawet pomoc psychologiczną.
Ilu werbistów pracuje z tymi uchodźcami? Czy możesz opisać swoją pracę w obozie?
W tej chwili jest nas tylko dwóch: brat Vinsentius Knaofmone SVD i ja. Pracuję w osiedlach dla uchodźców od końca listopada 2016 roku. Brat Vinsentius dołączył do mnie w połowie marca 2017. Był również trzeci współbrat, który rozpoczął z nami pracę w 14 czerwca 2017 roku. Jednak dzień później miał wypadek na motocyklu i wciąż odzyskuje siły w swoim rodzinnym kraju.
Jak już mówilem, Bidibidi jest największą osadą uchodźców na świecie. Jest podzielona na pięć stref, w których znajduje się po kilka wiosek. W Bidibidi znajduje się 29 kaplic, a ja jestem jedynym kapłanem w nich posługującym. Moje zaangażowanie w osiedlach jest czysto pastoralne. Sprawuję sakramenty, a przy tym odwiedzam chaty, rozmawiam, udzielam porad i wskazówek. Przy wsparciu Zgromadzenia i dobroczyńców organizujemy warsztaty i szkolenia dla różnych grup. Br. Vinsentius jest odpowiedzialny za grupy młodzieży. Wysyłamy także młodych ludzi do nauki w szkolach średnich poza kompleksem dla uchodźców. To pozwala im uzyskać o wiele lepsze wykształcenie i formację. Chociaż w osiedlach znajduje się wiele ośrodków zdrowia, w większości przypadków są one bardzo słabo wyposażone w lekarstwa. Zatem na tym polu też staramy się pomagać.
Czy ta praca zmieniła Cię jako osobę i co Ci ona dała?
Przede wszystkim praca wśród tych, wydawałoby się zapomnianych i opuszczonych przez Boga i bezbronnych ludzi sprawiła, że znalazłem w sobie o wiele więcej współczucia i zwykłej miłości. Staram sie być przy nich i robić dla nich wszystko, co tylko mogę w danej sytuacji. Gdy opowiadają mi o swoich problemach i niepokojach, uczy mnie to cierpliwości i tolerancji.
Są tutaj ludzie, którzy byli dość bogaci i w Sudanie Południowym mieli wszystko. Dziś jednak trudno to zauważyć. Często nie widać żadnej różnicy między nimi a ich sąsiadami, którzy w wcześniej nie mieli prawie nic. Wszyscy muszą tak samo ustawiać się w kolejkach po comiesięczną pomoc. Krótko mówiąc myślę, że praca wśród uchodźców i dla nich uczyniła mnie zwyczajnie lepszym człowiekiem.
W Sudanie Południowym rozpocząłeś pracę w 2012 roku. A dziś, wśród tych samych ludzi, pracujesz w Ugandzie.
To prawda. W 2012 roku byłem jednym z pierwszych misjonarzy w Sudanie Południowym. Dziś jednak pracuję wśród uchodźców w osadzie Bidibidi w regionie Zachodniego Nilu w Ugandzie. Jak to się stało? Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę trochę wrócić do historii. Sudan Południowy uzyskał niepodległość 9 lipca 2011 roku. 15 grudnia 2013 roku w Dżubie, stolicy kraju, wybuchł pierwszy konflikt pomiędzy oddziałami prezydenta, pochodzącego z plemienia Dinka i jego zastępcy, który pochodził z plemienia Nuer. Zginęło wielu cywilów i żołnierzy.
Od tego czasu w różnych częściach kraju wybuchało wiele walk między tymi dwoma plemionami, a także innymi plemionami, które przyłączały się do Nuerów, by walczyć z Dinka. 8 lipca 2016 roku, na dzień przed obchodami Święta Niepodległości, ponownie wybuchł duży konflikt w Dżubie. W ciągu kilku dni walki rozprzestrzeniły się na inne części kraju.
Werbistowska Parafia Świętej Rodziny w Lainya wchodzi w skład stanu Yei River w Centralnym Regionie Równikowym. Dotychczas tereny te były uważane za najspokojniejsze w kraju. Jednak już przed walkami w lipcu 2016 roku dostrzec tutaj można było pierwsze oznaki strachu i niepewności, głównie w mieście Yei i okolicach. Jednym z dramatycznych wydarzeń, nie wróżących dobrze na przyszłość, było postrzelenie 16 maja 2016 roku s. Veroniki Rackowej SSpS. 4 dni później s. Veronika zmarła w szpitalu w Nairobi. Do dzisiaj to wydarzenie pozostaje tajemnicą, a jego sprawcy ciągle są na wolności.
Ludzie z Lainya, gdy tylko usłyszeli o wybuchu walk w Dżubie 8 lipca 2016 roku, w obawie przed brutalnością żołnierzy - tak strony rządowej, jak i SPLA (Armia Wyzwolenia Ludu Sudańskiego) - opuścili wraz całym dobytkiem swoje domy i przybyli na teren naszej misji. Większość osobistych rzeczy pozostawili w nowo wybudowanym Centrum Młodzieży, wierząc, że pod nasza opieką ich dobra będą bezpieczne. Wielu z nich spędziło z nami prawie tydzień, a potem wyjechali do buszu i stopniowo przedostali się do Ugandy.
My zdecydowaliśmy się pozostać w Lainya tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Jednak 22 lipca 2016 roku wokół naszych chatek pojawiła się duża grupa żołnierzy z ciężką bronią. Zabili jednego Ugandyjczyka, poważnie ranili inną osobę, która schroniła się w naszym Ośrodku Młodzieżowym. Zapadła zatem decyzja, by wyjechać. Ponieważ jednak wszystkie drogi prowadzące do Dżuby i Yei zostały zablokowane przez żołnierzy rządowych lub rebeliantów, nie mogliśmy się wydostać. 29 lipca, dzięki opatrzności Bożej i z pomocą władz stanu Yei, ewakuowano nas z Lainya do Yei. Stamtąd polecieliśmy do Dżuby, a nastepnie do Nairobi w Kenii.
Nasi współbracia w Nairobi przyjęli nas bardzo serdecznie i sprawili, że poczuliśmy się jak w domu. Po odpoczynku i regeneracji otrzymaliśmy pozwolenie od o. Generała, by spędzić trochę czasu z naszymi bliskimi.
Przed opuszczeniem Nairobi postanowiliśmy wrócić do Sudanu Płd. jak tylko sytuacja się unormuje. Gdyby jednak normalizacja sytuacji w kraju się przeciągała, dwóch naszych współbraci z Polski [ojcowie Andrzej Dzida SVD i Wojciech Pawłowski SVD - przyp. red.] postanowiło uczyć się klasycznego języka arabskiego w Kairze. I tak też się stało. Jeden z naszych współbraci z Indonezji wyjechał poprawić swój angielski. Br. Vinsentius Knaofmone SVD pracował wcześniej w Paragwaju, a ja w Ghanie - postanowiliśmy zatem wrócić do tych krajów, gdyby powrót do Sudanu Płd. okazal się niemożliwy
Przygotowując się do powrotu do Ghany, we wrześniu 2016 roku, otrzymałem telefon od ojca Generała. Wprost zapytał, czy byłbym gotowy zostać szefem zespołu, którego zadaniem byłaby wizyta w osiedlach uchodźców w Ugandzie i sprawdzenie, czy jest możliwość, by werbiści zaczęli tam pracować. Był to pomysł bpa Michaela Augusta Blume'a SVD, nuncjusza apostolskiego w Ugandzie. W połowie października 2016 roku, wraz z o. Josephem Kallanchira SVD, koordynatorem werbistowskiej strefy Afryki i Madagaskaru (AFRAM) odwiedziliśmy różne osady uchodźców w Ugandzie. Towarzyszył nam bp Blume, który spotkał się z bp Sabino Ocan Odoki, ordynariuszem Diecezji Arua w Ugandzie.
Po zakończeniu tygodniowej wizyty przedstawiliśmy o. Generałowi pozytywny raport. Od razu zapytano mnie, czy byłbym gotowy i chętny do pracy wśród uchodźców z Sudanu Płd, którzy żyją w różnych obozach i osiedlach w Ugandzie. Odpowiedziałem, że tak. Dwa tygodnie później, 22 listopada 2016 roku, byłem już w Kampali, stolicy Ugandy.
Za: www.witword.org
P.S. Aktualną sytuację polskich werbistów z Sudanu Płd. przedstawił nam o. Andrzej Dzida SVD.
Od września 2016 jesteśmy w Kairze i uczymy się wraz z Wojtkiem Pawłowskim SVD języka arabskiego, a oprócz tego mamy zajęcia z islamologii i dialogu międzyreligijnego. Od ostatniego roku sytuacja na terenie naszej parafii w Lainya nie uległa zmianie i wciąż ludzie obawiają się o powrót do domu. W związku z tym kontynuujemy naszą naukę w Egipcie, którą zakończymy w czerwcu. Jesteśmy gotowi wrócić do Sudanu Płd. Pytanie, czy to będzie możliwe?
Zobaczymy, co zostanie postanowione i czekamy na decyzję Generała odnośnie przyszłości naszej misji w Sudanie Płd. (formalnie tam wszyscy należymy). Spodziewam się, iż w przypadku braku takiej możliwości będzie opcja posługi w Ugandzie lub w Czadzie, o którym ponad rok temu wspominał mi Generał. Na pierwszym miejscu jest zatem powrót do Sudanu Płd., a o innych możliwościach będziemy pewnie mówić za pół roku.
Polecamy także tekst o. Andrzeja "Dlaczego obozy dla uchodźców w Ugandzie są ważne dla Polaków?"