Czytelnia

O świecie w kontekście misji

Steyl

Kilka słów na październik

Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"

Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny w Zgromadzeniu Słowa Bożego rozpoczął się 8 września 1875 roku w godzinach popołudniowych, w miejscowości Steyl, a konkretnie w dawnej gospodzie nad rzeką Mozą. Choć bardziej adekwatnie byłoby powiedzieć, że rozpoczął się nawet wcześniej, w sercu i życiu młodego księdza z zamiłowaniem do przedmiotów ścisłych, którego nazwisko brzmiało Janssen, a imię – Arnold. 

Ksiądz Arnold, piastując rozmaite stanowiska właściwe duchownym, którzy obdarzeni byli w mniejszym bądź większym stopniu talentami naukowymi, nie przestawał być gorliwym księdzem, oddanym duszpasterzem i człowiekiem, którego życiowe horyzonty rysował żar Ewangelii. Takie środowisko sprzyjało kiełkowaniu i wzrostowi idei, którą nosił w swoim sercu. Przyjmowała one różne formy, zależnie od dyspozycji ks. Janssena, wiary we własne możliwości, pokory względem tego, co rozeznawał jako wołanie bożej Opatrzności. Ksiądz Janssen wyróżniał się cechą jakże zapomnianą dziś – być człowiekiem jednocześnie zdeterminowanym, ale i cierpliwym. Dlatego możemy wskazać konkretną datę rozpoczęcia Nadzwyczajnego Miesiąca Misyjnego w naszym Zgromadzeniu.

Kiedy spojrzeć na spuściznę Założyciela, dziś świętego o. Arnolda, widzimy, że ta widzialna część, choćby w postaci kompleksu z czerwonej cegły, który rósł nad brzegiem Mozy, jakby był uczyniony z dobrze wyrobionego ciasta drożdżowego, stanowiła przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Jej większa, a niewidoczna część, była schowana w dość skromnych rozmiarów piersi Założyciela. Misterium naszego zbawienia grało w sercu tego człowieka na sposób symfoniczny, stanowiąc zaplecze i pokarm dla wszystkiego, co działo się potem.

Prawda o Trójjedynym Bogu, umiłowane Serce Jezusa, ożywiająca Zgromadzenie od początku cześć Ducha Świętego, czytane, medytowane i głoszone Słowo Boże, które daje nam imię, dom i sens istnienia – nieustannie ożywiały i odnawiały źródła naszej Wspólnoty w osobie św. Arnolda. Nie kryjąc własnej słabości, niezmordowanie dostrajał do tego, co mu w duszy gra, kolejnych współpracowników, współbraci i siostry, upewniając się, czy ten sam utwór wybrzmiewa również w nich.

Głębia jego duchowości jest wciąż przed nami, takie odnoszę wrażenie. I z pokorą przyznaję, że przed nami jest także ta siła, która napędzała jego dzieło, tak różnorodne, tak głębokie i tak piękne w swej prostocie: zanosić miłość Boga każdemu człowiekowi. Wystarczy wziąć do ręki nasze Vademecum, poszperać w pismach, listach, które ojciec Arnold niezmordowanie pisał do współbraci i sióstr, którzy z jego błogosławieństwem udawali się na kolejne placówki. Brat, ojciec czy siostra byli niejako zaostrzonym grafitem ołówka, którego większa część spoczywała okryta drzewcem, niewidoczna, ale obecna.

Piszę te słowa w połowie września, kilkanaście dni przed rozpoczęciem inicjatyw i wydarzeń, które będą miały na celu ukazać bogactwo misyjnego świata. Wyciągniemy na moment kolorowe banery, plakaty, wydrukujemy ulotki, pokażemy ludziom filmy. Zastanawiam się jednak, czy żyje w nas to wszystko, co nie jest zaostrzonym grafitem? I jakiś ślad zostawia dziś ta naostrzona końcówka Bożego ołówka? Czy żywe w nas jest to wszystko, co rozpoczęło ten Nadzwyczajny, trwający do dziś, Miesiąc Misyjny w naszym Zgromadzeniu 144 lata temu? Innymi słowy, z czym na sztandarach otwieramy ten, i każdy inny miesiąc?

Maciej Baron SVD