Czytelnia

O świecie w kontekście misji

Flower, Zimbabwe
Fot. Maciej Malicki SVD, Zimbabwe

Lubię to

Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"

Mikrozachwyt to słowo, które stopniowo przebija się do naszego słownika. Bardziej niż rzeczownikiem słowo to jest określeniem pewnej wrażliwości, szkołą patrzenia na świat. Trochę przypomina to odbieranie świata przez obiektyw do zdjęć makro, widać więcej detali, dostrzega się rzeczy na co dzień ukryte. 

Mikrozachwyt jako styl życia, sposób oglądania i przeżywania świata jest też wyzwaniem. Zmusza do powstrzymania się od sądów ogólnych, szczególnie negatywnych. Bo na przykład coś, co wzbudzi zachwyt można znaleźć na czubku sterty śmieci, w zaułku ulicy, którą omija się ze względu na reputację czy w człowieku, o którym już dawno wyrobiliśmy sobie zdanie. Ktoś, kto praktykuje mikrozachwyty nie może operować tylko jednym narzędziem, jak kilof czy siekiera. Bardziej przyda mu się pędzelek archeologa. Zamiast siły przyda się cierpliwość. 

Mikrozachwyt powinien być przepisywany jak lekarstwo, na receptę, z dzienną dawką. Czasem zżera nas od środka chęć naprawiania świata, według naszych recept, przy użyciu naszych własnych narzędzi, które, jak wiemy, nie są zbyt wyszukane. Zmiana rozdzielczości widzenia świata nie sprawi, że będzie on od razu inny. Ale na pewno nie będzie jednorodnie czarny i zły, głupi i bezładny, a takim nam się czasem jawi. 

Zastanawiałem się przez chwilę, skąd się wzięła moda na mikrozachwyt. Ale tylko przez chwilę. Na biurku leżała otwarta Ewangelia. Czytałem słowa o wielu bogatych wrzucających do skarbon wiele dźwięczących monet, ale ucho Mistrza wyłapało pojedyncze brzęknięcie, nie tyle monety ile serca. Kartkuję i widzę radość pasterza, który odnalazł jedną owcę – a miał ich przecież jeszcze dziewięćdziesiąt dziewięć. Jeden Nikodem nocą odważył się wyłamać z ciemności i zobaczył Światło. Wcześniej znajdziemy słowa o nadłamanej trzcinie i ledwo tlącym się płomieniu. Ewangelia jest pełna po brzegi mikrozachwytów, tyle, że nazywają się inaczej. I tak samo, jak Ewangelia, mikrozachwyt nie narzuca się, nie panoszy, nie szuka swego – po prostu jest. Czeka na oko wrażliwe, gotowe do schylenia się plecy i usta, zdolne do zamilknięcia choć na chwilę w tym czasie, kiedy każdy, zawsze ma gotową ripostę, ocenę i przepis na to, żeby było lepiej. Mikrozachwyt jest jak ziarno, które pada na żyzną ziemię i powoli zaczyna kiełkować. 

Letnie miesiące są, szczególnie w tym roku, intensywne. Dużo zmian, dużo ruchu, dużo nowego. Życzę Wam i sobie obfitego zasiewu. Jak najwięcej dobrego ziarna zachwytu, jak najmniej chwastu mikrobluzgów. I obfitych plonów, może już tej jesieni.

Maciej Baron SVD