Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"
W Zgromadzeniu Słowa Bożego przeżywamy Rok Słowa, zaś w całym Kościele Rok Eucharystii. Te dwie duchowe płaszczyzny dobrze się uzupełniają. To przecież mocą Słowa chleb staje się Ciałem Jezusa Chrystusa, a wino Jego zbawczą Krwią. W każdej Najświętszej Ofierze wołamy: „Oto wielka tajemnica wiary”. Wierni odpowiadają swoim misyjnym zaangażowaniem: „Głosimy śmierć Twoją, Panie, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. To odpowiedzialne zawołanie, dynamizm chrześcijański, rozłożony na dni, tygodnie, lata.
Zawołać łatwo – wykonać trudniej! Człowiek bardzo wierzy w deklaracje i promocje. Trzeba dużo gadać, dużo obiecać, dużo machać rękami, parę razy się uśmiechnąć, zrobić wrażenie, wpaść i dobrze wypaść. I co dalej? Chyba nic! Zniknąć i obserwować, co się będzie działo. A słowa, jak rzep psiego ogona, czepiają się doskonale i trzymają, jak guma do żucia przyklejona do krzesła. Może to właśnie dlatego nasze słowa już nie „konsekrują życia”? Bardziej tną je, jak niszczarka do papieru. Dlaczego tak jest, że słowami zamiast budować, obrabiamy czyjeś plecy? Stara psychologia mówi, że to nic innego, jak stos ukrytych kompleksów, których nie stać na stanięcie w prawdzie, które za wszelką cenę chcą pomniejszyć drugich, aby własnej podartej koszuli nie było widać.
I cóż z tym zrobić? Święty Arnold Janssen by powiedział krótko: „Milcz, draniu”! Ale cóż dzisiaj znaczy milczenie? Zatem co zrobić? Może po prostu ofiarować? Słowa płyną z myśli i serca. Same nie mają siły obiektywnej prawdy. Trzeba je uświęcić. I właśnie tu o. Arnold wstaje od swej deski i daje nam prostą radę: „Niech wasze serca będą jak ołtarz, z którego nieustannie wznosi się ku Bogu dziękczynna ofiara”. Zanim coś powiem, albo wprost wypaplam, to może najpierw wszystkie moje słowa położę na ołtarzu serca, zwłaszcza w czasie świętego czasu Eucharystii? Szczególnie, gdy Jezus z ołtarza zewnętrznego, przechodzi na ten wewnętrzny. Na ołtarz serca, gdzie dalej kontynuowana jest Najświętsza Ofiara Miłości. Tam się wszystko oczyszcza, wszystko przemienia i uświęca.
A co się dzieje, gdy tego nie ma? Zaczynamy pięknie obgadywać, kpić z drugiego – nie mamy nic głębszego do powiedzenia. Żyjemy plotkami i sensacjami, rodzi się bezczynność i dystans. To wszystko sprawia, że słabniemy. Braknie inicjatywy – bo cię skrytykują, powolutku będą niszczyć. Taka „obróbka skrawaniem” za plecami! Czym się to kończy? W takim środowisku nikt nie będzie chciał żyć, nie będzie czego przekazać innym. Czy to grozi klasztorom? Czym one wtedy będą? Może hotelami?
Henryk Kałuża SVD
Za: Komunikaty SVD