Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"
Podobno siła tekstu tkwi w czasownikach. Przymiotniki zabijają tekst. Odbierają wyobraźni teren, usypiają. Wiedzieli o tym czterej Ewangeliści. Mistrzem wśród nich jest Marek, któremu można by nadać przydomek Stenotypista. Nic poza to, co konieczne.
Bywa, że używa się przymiotnika jak ziarenek smaku albo maggi w kostkach. Przyprawy mogą dodać smaku. Mogą też uratować rzecz nieudaną i niejadalną. Na pewno przykuwają uwagę. Albo pomagają odwrócić uwagę od problemu.
Przymiotnikowy stał się świat. Sensacyjne, nadzwyczajne, niewiarygodne, niezwykłe, dodatkowe, gratisowe, szybsze, większe, tańsze, wyjątkowe bywa dziś wszystko. Bywa też, że człowiek nie wie dziś „co”, ale potrafi nie wiedzieć o tym na sto różnych sposobów.
Kilka dni temu pomagałem w jednej z okolicznych parafii. Między nabożeństwami, przy kuchennym stole, rozmowa. Trochę narzekania, trochą naprawiania świata, dobra kawa. Nie tak dawno kilku młodych księży rzuciło sutanny, brewiarze i co tylko da się rzucić, i odeszło. Jeden z nich po dwóch latach czuł się wypalony. Inny nie krył rozczarowania prozą księżowskiego życia. Konfesjonał, kancelaria, cztery babcie na porannej mszy, rutyna. A miało być… No właśnie, jak?
Połknęliśmy chyba za dużo przymiotnikowego powietrza, także w Kościele. Staramy się być trochę jak wszystko dookoła. Okraszamy rzeczywistość przymiotnikami. Nadzwyczajny. Niezwykły. Po-raz-pierwszy. Nocny. Ekstremalny. Stadionowy. Ekskluzywny. Tak, jakbyśmy się bali tej prozy życia, z której wyrasta ciasto wieczności. Jakbyśmy się bali, że bez koloru i hałasu, bez brzdęknięcia, nikt się nie zainteresuje, nikt nie zajrzy. Jakbyśmy bali się ciszy.
Rozpoczęliśmy tak zwany okres zwykły w ciągu roku. Przez tą kolorową i hałaśliwą czkawkę trochę nam się zapomniało, że to czas hartowania stali. I to czyni go okresem niezwykłym. Ten czas to pochwała zwyczajności. To czas bez przymiotników. To czas życia ukrytego. To czas wzrastania gigantów. Myślę szczególnie o tych dwóch nam bliskich w dniach styczniowych. Myślę o Arnoldzie i Józefie. Myślę o ich świętej, cudownej zwyczajności, która zwyczajna nie była. O braniu się codziennie za bary z rzeczywistością, która była bardzo konkretna i często oporna. Ale to dzięki temu, zamiast lukrowania świata, udawało im się ten świat skutecznie przemieniać, zaczynając od siebie.
Rok dopiero się zaczął, plany jeszcze można korygować. Zacznijmy od wzięcia ołówka. Wykreślajmy przymiotniki. One nadają się głównie do narzekania i krytyki. Niech zostanie to, co konieczne. Wtedy też oczywistym będzie, co robić. A nasi dwaj giganci powszedniości niech uczą nas wzrastać w tym, co zwyczajne. Wtedy nie wypalimy się, a zapłoniemy.
Maciej Baron SVD
Za: Komunikaty SVD