Z okazji Wielkiego Postu miałem w tym roku wygłosić rekolekcje na Śląsku. Z powodu przymusowej ogólnopolskiej kwarantanny zostałem w Warszawie. Każdego dnia nagrywałem jedną naukę i wysyłałem na parafialnego Facebooka. Chciałem po ostatnim nagraniu trochę odpocząć. Nie zdążyłem odejść od komputera, gdy zadzwonił telefon. To była środa przed Wielkim Tygodniem.
Po chwili wiedziałem, że święta będę miał zajęte. Przed chińską ambasadą od kilku dni nocowała na ulicy Chinka. Bezdomna i obca w środku Warszawy i mówiąca tylko po chińsku w czasie zarazy. Zadzwoniłem natychmiast do znajomych Chińczyków po pomoc w tłumaczeniu. Mój numer telefonu jest na stronie Stowarzyszenia Sinicum. Czasami ktoś zadzwoni, by zapytać o Mszę św. po chińsku. Tym razem była zupełnie inna sprawa.
Na myśl przyszła mi przypowieść o bogaczu i Łazarzu. Pierwszym bohaterem jest bezimienny bogacz. Bogactwo przysłoniło mu Pana Boga i drugiego człowieka w potrzebie. Drugim jest biedny żebrak u bramy pałacu bogacza. W przeciwieństwie do bogacza, znamy jego imię, a to oznacza, że Bóg się nim opiekuje. Szkoda, że nie zauważamy w tej przypowieści jeszcze jednego bohatera. Jest nim Abraham. Był on niesamowicie bogatym człowiekiem, ale podobnie jak Łazarz dostał się do nieba. Bogactwo, jeżeli staje się tylko środkiem do celu, nie jest w rękach chrześcijanina przeszkodą. Dzielenie ludzi na bogatych i biednych prowadzi na manowce.
Tamtego dnia poczułem, że Pan Bóg postawił mi przed domem mojego Łazarza na czas koronawirusa. Wiedziałem, że nie mogę zmarnować takiej szansy. Kiedy szukałem tłumacza, pani, która do mnie zadzwoniła, nawiązała już kontakt z Międzynarodową Organizacją do Spraw Migracji (IOM). Chinka Liu na kilka dni zamieszkała w pustym z powodu koronawirusa hostelu. Obiecałem w tym czasie poszukać jej innego mieszkania.
Liu przyjechała do Polski rok temu za pracą. W Chinach zostawiła chorego syna i starszych rodziców, którymi się opiekowała. W poszukiwaniu lepszej pracy wyjechała do Francji. Do Polski wróciła na początku tego roku. W połowie marca w czasach epidemii straciła pracę i wylądowała na ulicy bez ważnej wizy. Kilka dni spędziła na warszawskim dworcu, a później załamana udała się do chińskiej ambasady. Nikt nie mógł jej pomóc. Samoloty nie latały do Chin. Droga powrotna do domu została odcięta.
Liu (w środku) na spacerze w ogrodach wilanowskich z panią Basią i s. Janą (fot. Jacek Gniadek SVD)
Z wynajęciem mieszkania nie było łatwo. Chciałem wynająć coś w Sulejówku. W pobliżu byłaby siostra Jana z Chin, z którą mogłaby porozmawiać po chińsku. Przez kilka dni próbowałem coś wynająć, ale nie było nikogo, kto chciałby przyjąć Chinkę. Właścicielka mieszkania bała się, że inni współlokatorzy przestraszą się i zrezygnują z wynajmu. Strach przed obcym jest czymś normalnym i dlatego nie nalegałem. Właściciel ma prawo decydować o swoim mieszkaniu. Teraz do tego doszedł jeszcze strach przed zarażeniem się koronawirusem.
Po kilku próbach zmieniłem plan i wynająłem jej mieszkanie w Warszawie na Gocławiu, niedaleko mnie. Mieszkanie jest w bloku, ale z niezależnym wejściem. To daje jej dodatkowy komfort. Na klatce schodowej nie musi spotykać się z Polakami, którzy boją się wirusa z Wuhan. Liu wprowadziła się do nowego mieszkania w Wielką Sobotę. W rozmowach z Chinką pomaga mi najczęściej Pani Basia, tłumaczka języka chińskiego, która od wielu lat jest związana z Werbistowskim Centrum Migranta Fu Shefu. Po świętach pojechaliśmy razem na dłuższą rozmowę. Liu była spokojna. Miała już miejsce, gdzie mogła się poczuć bezpiecznie.
Ludzie z Azji mają swoją dumę i godność. Są pracowici i nie chcą niczego za darmo. Po kilku dniach przygotowań mieliśmy już gotowy projekt dla bezdomnych w pobliskiej jadłodajni na ul. Grochowskiej. Od Wielkanocny, każdego dnia, Liu przygotowuje 60 baozi, czyli chińskich bułeczek na parze z wołowiną. Produkcja bułeczek pochłania Liu kilka godzin dziennie. Jest zajęta i nie myśli cały czas o Chinach. Korzyść jest obustronna. Każdego dnia dowożę bułeczki do jadłodajni i robię zakupy.
Miałem powód, by w czasach koronawirusa wyjść każdego dnia z domu i nie żyć w narracji strachu, jaki w tamtych dniach serwował nam polski rząd. Ciepłe bułeczki polubili także bezdomni, ponieważ na czas koronawirusa wstrzymano wydawanie zupy i był dla nich dostępny tylko suchy prowiant.
Liu prawdopodobnie wyleci do Pekinu w połowie czerwca. IOM kupi jej bilet, a teraz płaci za wynajęcie mieszkania. Liu czeka z niecierpliwością na powrót do domu. Jej emigracja do Europy zakończyła się porażką.
Ludzie migrowali, migrują i będę migrować w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Liu jest teraz zadowolona, że spotkała kogoś, kto wyciągnął do niej pomocą rękę w obcym kraju, daleko od ojczyzny. Nie wie i chyba nigdy się tego nie dowie, ale dla mnie na czas koronawirusa była prawdziwym błogosławieństwem.
Pomoc jest jak wolnorynkowa transakcja. Korzyść jest zawsze obustronna.
Jacek Gniadek SVD
Za: Komunikaty SVD; zob też: www.jacekgniadek.com