Wiadomości

ŚWIAT MISYJNY

Ciągle lubię busz!
O. Kazimierz Niezgoda SVD z parafianami (fot. Andrzej Danilewicz SVD)

Ciągle lubię busz!

Gdy jako młody człowiek o. Kazimierz Niezgoda SVD wyjeżdżał z Polski do pracy misyjnej w Papui Nowej Gwinei chciał tam pracować przez całe życie. Dziś, po 51 latach, nic się nie zmieniło – stale chce pracować w Kraju Rajskiego Ptaka.

- Byłem przekonany o słuszności mojego wyboru – mówi. - Już wtedy wiedziałem, że zostanę.

Dzieciństwo o. Kazimierza przypadło na okres II wojny światowej i hitlerowskiego reżimu. Urodził się w 1933 roku w Studzionce na Śląsku. Z tej części Polski pochodzi wielu werbistów, więc Kazimierz miał skąd czerpać inspirację. Do Zgromadzenia Słowa Bożego wstąpił w 1946 roku, najpierw do Niższego Seminarium Duchownego, a w 1952 roku do nowicjatu. Po kilkuletniej formacji święcenia kapłańskie przyjął w styczniu 1960 roku.

Chciał od razu wyjechać na misje, ale nie było to możliwe, gdyż komunistyczne władze nie zezwalały misjonarzom na opuszczanie kraju. Dlatego przez kilka pierwszych lat kapłaństwa pracował w Polsce.

- Cztery czy pięć razy składałem wnioski o pozwolenie na wyjazd na misje – wspomina. - Wreszcie zezwolenie otrzymałem i w 1967 roku wyjechałem na Papuę Nową Gwineę.

Pierwsze 6 miesięcy o. Kazimierz spędził w Sydney, gdzie uczył się języka angielskiego. Następnie wyjechał na Papuę Nową Gwineę, gdzie od razu otrzymał przeznaczenie do pracy misyjnej w górach. Rozpoczął pracę w Kandep na zachodzie kraju, miejscu którego mieszkańcy dopiero niedawno spotkali pierwszych Europejczyków.

- Wszystko było nowe – mówi. - Tamtejsi mieszkańcy byli pierwszą generacją, która spotkała się z misjonarzami.

Ceremonia ustawienia krzyża w Namta (fot. Walenty Gryk SVD)

O. Kazimierz musiał zatem zaczynać dosłownie od początku. W ciągu kilku lat, wraz z miejscową ludnością w głównej misji zbudowali szkołę i kościół. Do misji należało około 20 stacji bocznych.

- Teren był trudny. Większość moich wyjazdów odbywałem na motocyklu – wspomina po latach. - W wielu miejscach nie było mostów i niejednokrotnie trzeba było przenosić motocykl przez rzekę na plecach.

Dodatkowym problemem tej części wyspy, któremu musiał stawić czoło misjonarz, były częste wojny plemienne.

- Na szczęście były chyba tylko ze dwa przypadki, kiedy naprawdę się bałem – opowiada o. Kazimierz. - Po prostu nagle zorientowałem się, co dzieje się wokół. Ale wszystko dobrze się skończyło.

Oprócz posługi sakramentalnej i pastoralnej, o. Kazimierz zajmował się także podstawową opieką medyczną i rolnictwem.

- Medycyna była bardzo szanowana przez Nowogwinejczyków. Zresztą w ogóle fascynowało ich wszystko, co kojarzyło im się z Europą – wyjaśnia. - Zanim tam się pojawiliśmy przygotowali posiłki jedynie z tego, co wyrosło na polach. Dopiero my pokazaliśmy im hodowlę krów i drobiu.

Wraz ze zmianą trybu życia postępowała również formacja religijna. Stale wzrastała liczba chrześcijan.

- Mieliśmy ogromną liczbę katechumenów. Gdy wyjeżdżałem z Kandep było tam już 2000 chrześcijan – mówi o. Kazimierz, który przez pewien czas był także przełożonym werbistowskiego dystryktu misyjnego. - Miałem naprawdę dobre relacje z tamtejszą ludnością.

Goroka Show 2015 (fot. Walenty Gryk SVD)

Po krótkim pobycie poza Papuą Nową Gwineą, w 1975 roku o. Kazimierz wrócił na wyspę, która dopiero co odzyskała niepodległość [do 1973 roku Papua Nowa Gwinea stanowiła terytorium zamorskie Australii – przyp. red.]. Biskup zapytał go, gdzie chciałby pracować i o. Kazimierz wybrał Maramuni, górzystą miejscowość na środkowym zachodzie kraju, około2-3 dni drogi od siedziby biskupa. Na pytanie dlaczego tam, misjonarz uśmiecha się.

- Po prostu lubię busz – mówi z rozbrajającą szczerością.

Na samym początku swojej pracy w Maramuni o. Kazimierz dokańcza budowę pasa startowego dla niewielkich samolotów, rozpoczętą przez jego poprzednika. To w ogromnym stopniu ułatwiło kontakt z trudno dostępnym rejonem kraju. Aż do końca lat 80-tych obsługuje cztery parafie w regionie. W tym samym czasie zostaje też wybrany do radcą prowincjalnym Prowincji Nowogwinejskiej SVD.

- W 1990 roku wybuchła ogromna wojna plemienna. Została spalona nasza stacja misyjna w Pompabus – opowiada o. Niezgoda. - Byłem świadkiem wszystkiego. Spalili mój dom i wszystkie zabudowania. Ale nie czułem urazy, złości czy nienawiści. Jednak na moje miejsce przeznaczono innego misjonarza, a mnie wysłano na odpoczynek do Kompiam-Piperis [ok. 50 km na południowy-wschód od Maramuni – przyp. red.]

Kiedy zachorował kapłan posługujący w nieodległym Par, o. Kazimierz przejął jego parafię. Na kolejną kadencję został też mianowany przełożonym dystryktu misyjnego. To właśnie wtedy spotkał się z o. Henrykiem Adlerem SVD, obecnym prowincjałem Prowincji Australijskiej SVD.

- Tak, pamiętam, że w niedziele jeździłem do Porgera i pomagałem Henrykowi – wspomina.

W Porgera o. Niezgoda pracował w latach 2005-2015. To była jego ostatnia placówka misyjna. W 2015 roku przeszedł wreszcie na zasłużoną emeryturę.

Obecnie o. Kazimierz Niezgoda SVD mieszka w Par. W miarę swoich sił pomaga duszpastersko w werbistowskiej parafii. Jest też kapelanem tamtejszej wspólnoty sióstr klarysek z Filipin. Na pytanie, co lubił najbardziej w czasie swojej 51-letniej pracy misyjnej w Papui Nowej Gwinei uśmiecha się i odpowiada:

- Chodzić po buszu! Ciągle lubię busz! Tyle, że teraz już nie chodzę, ale raczej kuśtykam!

Po chwili jednak nieco poważniej dodaje:

Także lubiłem ludzi! Lubiłem przebywać z nimi, dlatego postanowiłem zostać tutaj! To był dobry czas!

Papua Nowa Gwinea (fot. Andrzej Fałat SVD)


Tekst na podstawie artykułu "I liked the people: Fr Kazimierz reflects on 51 years of PNG mission" ze strony www.divineword.com.au