Czytelnia

O świecie w kontekście misji

Misjonarze a kryzys migracyjny
Płot na granicy węgiersko-serbskiej (fot. Jacek Gniadek SVD)

Misjonarze a kryzys migracyjny

Z cyklu "Zamyślenia (nie tylko) misyjne"

Strach przed obcym jest czymś normalnym. Jest on nierozerwalnie związany z przyszłością, której nie znamy. Jego następstwo może być negatywne, kiedy strach powstrzymuje nas przed dążeniem do wyznaczonego celu. Może mieć jednak efekt pozytywny, kiedy jego skutkiem jest ochrona przed niebezpieczeństwem.

Ludzie boją się obcych. Mogą się bać też imigrantów, a zwłaszcza wtedy kiedy mają przykre doświadczenia z nimi związane. Pięć lat temu Europa przeżywała największy kryzys migracyjny od czasów II wojny światowej. Do Europy przybywało tysiące uchodźców, głównie z Syrii, Afganistanu i Iraku. Tysiące uchodźców ruszyło między innymi szlakiem bałkańskim przez Węgry, kierując się do Austrii i Niemiec. W lipcu 2015 rząd węgierski podjął decyzję o budowie tymczasowego płotu na całej długości granicy z Serbią, by powstrzymać falę nielegalnych imigrantów.

Ojciec Grzegorz Burbeła SVD, były prowincjał węgierskiej prowincji, kiedy przebywał w tym roku w Polsce, był zaskoczony, że w polskich mediach nic nie mówi się o imigrantach. Ten temat jest ciągle jednym z najważniejszych dla Węgrów. Co jakiś czas węgierska straż graniczna znajduje nowy tunel pod płotem na granicy węgiersko-serbskiej wykopany przez imigrantów, którzy przez teren Węgier chcą dostać się do Niemiec.

W tegoroczne wakacje pojechałem na trzy dni do Budapesztu. Pierwszego dnia w Názáret Missziósház podczas śniadania usiadłem przy stole obok o. Sebastiana Madassery SVD z Indii. Gdy zdradziłem mu swój plan przyjazdu na Węgry, bardzo szybko w naszej rozmowie przeszliśmy na tematy dotyczące kryzysu migracyjnego. Zauważyłem, że dla wszystkich werbistów z różnych kontynentów, których spotkałem na Węgrzech, decyzja o budowie płotu była słuszna.

Misjonarz z Indii opowiedział mi o swoim locie z Rzymu do Budapesztu sprzed trzech lat. W samolocie spotkał Węgierkę, która zaczęła z nim rozmowę o imigrantach, ponieważ widziała przed sobą obcokrajowca o ciemnej karnacji skóry. Opinia na temat przyjmowania uchodźców, którzy w rzeczywistości są nielegalnymi imigrantami, jest na Węgrzech podzielona podobnie jak w Polsce. Nieznajoma Węgierka rozpoczęła rozmowę z o. Sebastianem po angielsku, krytykując antyemigracyjną politykę Viktora Orbána. O. Sebastian, który od 17 lat pracuje w tym kraju jako misjonarz, odpowiedział jej po węgiersku, że każdy może przyjechać na Węgry, ale musi szanować kulturę kraju, do którego przyjeżdża.

Są dwa słowa, których papież Franciszek często używa. To towarzyszenie i rozeznawanie. Budowanie murów, a nie mostów, nie jest chrześcijańskie. Daleki jestem od oceniania postawy Węgrów. Myślę, że misjonarze, który spędzili wiele lat w tym kraju, potrafią zrobić to lepiej. Chcą być z Węgrami i towarzyszyć im w strachu, który przeżywają. Węgry są mały krajem. Mają podstawy, by się bać. Na decyzję Węgrów należy z pewnością patrzyć z perspektywy historii. Na mocy traktatu w Trianon z 1920 r. 3,2 mln Węgrów znalazło się poza obszarem państwa węgierskiego.

Płoty na granicy źle się kojarzą, a zwłaszcza wtedy, kiedy buduje je prezydent Donald Trump na granicy z Meksykiem. Ogrodzenia na granicach powstają także w Afryce. W 2003 r. rząd Festusa Mogae w Gaborone (Botswana) zdecydował się na wybudowanie elektrycznego, wysokiego na 4 m i długiego na 500 km płotu wzdłuż granicy z Zimbabwe, by nie dopuścić do przekraczania granicy przez nielegalnych emigrantów i rozpowszechnianiu się pryszczycy. W tym roku prezydent RPA Cyril Ramaphosa postanowił zbudować 40 km ogrodzenia wzdłuż granicy z Zimbabwe, aby powstrzymać nielegalnych imigrantów i osoby zarażone koronawirusem.

We wrześniu pojechałem odwiedzić siostry misyjne ze Zgromadzenia Ducha Świętego w Antenach. Trzy lata temu Rada Europejska ich zgromadzenia postanowiła otworzyć projekt pomocowy dla imigrantów i uchodźców w Atenach, gdzie przebiega wschodni śródziemnomorski szlak migracyjny drogą morską przez Morze Śródziemne z Turcji do Grecji. W chwili obecnej w projekcie prowadzonym przez JRS (Jesuit Refugee Service) pracują cztery siostry z czterech różnych prowincji. Jest wśród nich jedna Polka, s. Ewa Pliszczak SSpS z prowincji brytyjsko-irlandzkiej.

Codziennie po południu siostry pojawiają się na Placu Wiktorii w centrum Aten, gdzie gromadzą się imigranci, którzy opuścili przepełnione obozy na wyspach Lesbos lub Samos w pobliżu Turcji. Siostra Ewa chodzi tam, by pograć z dziećmi w piłkę, a przy okazji zaprosić zmęczonych imigrantów do skorzystania z możliwości kąpieli i uprania odzieży, a chorym dać adres do lekarza, który ich przyjmie w siedzibie JRS. Siostry towarzyszą imigrantom w ich drodze, ale towarzyszą także Grekom, którzy są już zmęczeni imigrantami. Nie zapytałem o to, ale podejrzewam, że byłyby także razem z Węgrami w ich drodze pokonywania bariery strachu przed obcymi.

Misjonarz towarzyszy tym, do których jest posłany.

Jacek Gniadek SVD
za: Komunikaty SVD