W moim życiu misyjnym zaszła bardzo duża zmiana: po 12 latach pracy w parafii św. Amanda w Kinszasie zostałem przeniesiony o 400 km od stolicy Demokratycznej Republiki Konga, do pierwszej werbistowskiej parafii w tym kraju – św. Pawła w Bandundu.
Zacząłem tam pracować jako proboszcz 9 grudnia 2017 r. Bardzo chciałem kontynuować misję w Kinszasie, ponieważ to jeszcze młoda parafia, gdzie udało się sporo zrobić – np. zakupić działki na powiększenie obszaru parafii i pod budowę plebanii, oddanej do użytku w 2012 r.
Dzięki pomocy polskiego rządu powiodła się tam też budowa przedszkola, które rozrosło się o szkołę podstawową –przebudowano budynki, podnosząc je o piętra. Lecz to zaledwie czwarta część całej budowy, którą będą musieli teraz kontynuować moi kongijscy następcy. Wiem, że będzie to bardzo trudne i czasochłonne.
Natomiast ja, zrządzeniem Bożym, podejmuję misję w parafii św. Pawła, która w 2016 r. obchodziła 50-lecie istnienia. Kościół jest tu bardzo ładny i stosunkowo duży, bo ma ok. 800 miejsc siedzących. Mimo że podstawowa infrastruktura już tu jest, czyli kościół i plebania oraz trzy małe salki parafialne, to pozostaje jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Od kilkunastu lat trwa budowa dużej sali parafialnej potrzebnej na spotkania formacyjne i edukacyjne. Parafianie składają na to pieniądze w każdą niedzielę, ale w takim tempie trzeba będzie jeszcze wielu lat, żeby budowę zakończyć.
Teren parafii nie jest ogrodzony i potrzebny jest mur ze względu na zapewnienie bezpieczeństwa - chodzi o budynek kościelny, wszystkie dobra parafialne i o nas samych. Ostatnio bardzo wzmógł się bandytyzm w mieście, np. doszło do brutalnego ataku na tle rabunkowym na kapłana i siostry zakonne. Dzięki Bogu, poza pobiciem i grabieżą nie doszło do czegoś gorszego.
Garść katolików i problem sekt
Parafia jest bardzo rozległa i na jej terenie mieszka duża populacja ludzi, bo ponad 30-tysięczna, jednak praktykujących katolików jest ok. 5 tys. Pozostali modlą się zazwyczaj w bardzo licznych Kościołach lokalnych, które trzeba nazwać sektami, bo niestety perfidnie manipulują naiwnością, łatwowiernością i biedą w celu pozyskania jak największych zysków finansowych.
Skoro o tym mowa, to wspomnę o pewnym wydarzeniu, w którym uczestniczył nasz parafianin, dość wysoko postawiony urzędnik w administracji szpitala głównego w Bandundu. Otóż dotknęła go jakaś choroba oczu i stracił wzrok. Jeden z pastorów, przywódca sekty, wykorzystał okazję, by go odwiedzić, pomodlić się za niego i udzielić mu rad. Jako że zrobił to sprytnie, z zaskoczenia, parafianin przyjął go i wysłuchał. I stało się tak, jak można było się tego spodziewać: po modlitwie lider sekty przystąpił do analizy choroby i chciał wmówić choremu, że ktoś „skradł jego oczy (wzrok), żeby przejąć jego inteligencję”. Oczywiście, zaoferował mu „pomoc w odzyskaniu oczu” za „jedyne 280 dol.”. Dodał, iż sytuacja jest na tyle poważna, że jeśli nie zgodzi się na tę ofertę, to za kilka dni umrze. Jednak chory na to nie przystał.
Od tamtego spotkania upłynęło już parę miesięcy i żyje, przygotowując się na operację oczu w Kinszasie. To klasyczny przykład, w jaki sposób robi się „pranie mózgu” w sektach i jak bezwzględna jest machina wyłudzania pieniędzy od biednych i zagubionych ludzi. W Kinszasie zjawisko to jest bardzo rozpowszechnione, lecz tutaj, w Bandundu, jak odnoszę wrażenie, przybiera jeszcze większe rozmiary.
O. Franciszek Wojdyła SVD ze 100-letnią staruszką (fot. archiwum F. Wojdyły)
Kto pomaga w parafii?
W parafii jest dwóch wikarych, niemieszkających na plebanii, lecz dochodzących z naszego werbistowskiego domu macierzystego, znajdującego się o ok. 200 m dalej. Niestety, jeden z nich zachorował i ma coś ze strunami głosowymi, więc na razie nie może pracować w parafii. Drugi wikary jest wiceprowincjałem, dlatego bardzo często nie ma go w domu. Dzięki Bogu, nie jestem sam na plebanii, przynajmniej przez najbliższe kilka miesięcy, bo jest ze mną kleryk Karl z USA, który uczy się tu języka francuskiego i kikongow ramach praktyki misyjnej OTP. Kikongojest jednym z czterech języków narodowych w Kongu, obok lingala(wykorzystywałem go podczas pracy w Kinszasie), tshilubai suahili.
Karl to utalentowany i wykształcony muzyk (pianista i organista). W USA grał na organach w kilku parafiach, a nawet w katedrze Missouri. Niestety, tutaj nie może zaprezentować swoich umiejętności, bo w całym Bandundu nie ma organów, a nawet trudno o jakieś klawisze elektryczne. Tutaj muzyka w kościele bazuje na gitarach i tam-tamach.
Sytuacja polityczna w Kongu
W ostatnich miesiącach nastąpiła także ogromna i historyczna zmiana w dziejach Konga. Przewidziane na grudzień 2016 roku konstytucyjnie wybory prezydenckie i parlamentarne zostały nielegalnie opóźnione. Prezydent Joseph Kabila wyczerpał swoje trzy kadencje i powinien był przekazać władzę, lecz wszystko wskazywało na to, że nie miał takiej intencji – ani on, ani jego partia.
W Afryce to nic nowego, wprost przeciwnie: patrząc na inne kraje, można odnieść wrażenie, że normą jest łamanie konstytucji i naginanie jej do własnych dyktatorskich interesów. Skoro wódz plemienny tradycyjnie rządzi do śmierci, dyktatorzy, uznając się za takich w polityce, uzurpują sobie przywilej nieograniczonej w czasie i kompetencjach władzy – wbrew konstytucji i wbrew woli ludzi.
Widząc taką tendencję i zagrożenia z niej płynące, Kościół katolicki zaangażował się w mediacje, chcąc uspokoić nastroje ludzi i wpłynąć na organizację wyborów – sprawiedliwych i transparentnych. Jednak po pewnym czasie wycofał się z tego, ponieważ jego głos nie był brany pod uwagę a uczestnictwo w mediacji mogłoby być postrzegane tak, że Kościół katolicki jest „wspólnikiem” w procederze oszukiwania i upokarzania narodu. By nie przyglądać się sytuacji
z założonymi rękami, w 2018 roku katolicy świeccy z Kinszasy i innych miast Konga zorganizowali marsze protestacyjne, które jednak zostały siłą stłumione i kosztowały życie kilkunastu osób.
Cały rok 2018 był czasem bardzo napiętym. Naród zastanawiał się, jakie będzie rozstrzygnięcie zawiłej sytuacji w kraju. 30 maja ubiegłego roku. na górze Mangengenge pod Kinszasą, według świadectw wielu pielgrzymów, ukazał się znak na niebie przypominający postać Matki Bożej, która w różowej szacie miała się objawić jednej osobie z przekazem, aby dużo modlić się za Kongo, by uniknąć rozlewu krwi. Takie zagrożenie bowiem istniało i było bardzo duże. Jestem przekonany, że to właśnie orędownictwo Matki Bożej sprawiło, że do rozlewu krwi nie doszło.
W końcu, 30 grudnia ubiegłego roku miały miejsce długo wyczekiwane wybory. Niestety, nie zostały dobrze przygotowane, było sporo anomalii i niejasności, doszło do złamania prawa wyborczego. Kościół katolicki zapowiedział, że wyśle swoich obserwatorów do wszystkich biur wyborczych, by dokonać rewizji ogłoszonych oficjalnie wyników. I okazało się, jak podaje Kościół katolicki, że wybory wygrał Martin Fayulu, ale rząd po kilkutygodniowych naradach, kiedy byliśmy odcięci od Internetu, ogłosił, że zwyciężył Felix Tshisekedi, syn zmarłego znanego opozycjonisty. Dla wszystkich jest jasne, że to rezultat zawartego układu, by Kabila utrzymywał swoje wpływy w kluczowych ministerstwach i prowadzonych przez Kongo interesach.
Kościół otwarcie mówi, że wynik wyborów został sfałszowany, ale nie podejmuje żadnych działań, bo i tak nic by to nie zmieniło. Jednak ludzie żyją nadzieją, że nowy prezydent nie sprzeniewierzy się wartościom reprezentowanym przez opozycję i jego ojca, i że nastąpią pozytywne zmiany. Czas wkrótce pokaże, jak się z tego wywiąże.
Bandundu
Bandundu to miasto biedne i zacofane. Mieszkańcy w większości żyją tu z uprawy roli, rybołówstwa i drobnego handlu. Miasto okalają trzy duże rzeki: Kwilu, Kwango i Kasayi.
Patrząc na ludzi, widać, że żyje im się bardzo ciężko, szczególnie żyjącym z roli, ponieważ tu nadal wszystko robi się ręcznie – nie ma żadnych maszyn, ani zwierząt pociągowych. Ludzie są bardzo wychudzeni, niedożywieni i schorowani. Śmiertelność dzieci i młodych osób jest bardzo duża.
Problemy występujące tutaj są o wiele większe niż te w Kinszasie: bardzo dużo dzieci nie chodzi do szkoły, bo nie ma kto im opłacić nauki, chorzy pozostają bez środków na leczenie. To nasze ciągłe wyzwanie. Łatwo jest powiedzieć, by sami starali się rozwiązać swoje problemy, ale skoro tutaj jesteśmy, Pan Bóg chce się nami posługiwać w niesieniu tym ludziom pomocy – często, by ratować dzieci skazane na analfabetyzm czy na utratę zdrowia, pomagać chorym i wszystkim znajdującym się w najróżniejszych tarapatach życiowych.
Kościół jest i wciąż powinien być choćby małą iskierką nadziei. Dlatego w tym miejscu chciałbym bardzo gorąco podziękować wszystkim przyjaciołom misji za wsparcie: przede wszystkim za modlitwę, dzięki której Duch Święty umacnia nas i pomaga torować drogi do serc ludzkich, aby przyjęły Słowo Boże. Ogromne Bóg zapłać również za wsparcie materialne, które sprawia, że nasze ręce nie są puste wobec tylu wyciągniętych do nas rąk po jakąkolwiek pomoc.
Życzę wszystkiego, co najlepsze w rodzinach i pracy. Niech Najświętsza Maryja Panna ma wszystkich w swojej opiece. Zapewniam o mojej pamięci i bardzo proszę o Waszą. Szczęść Boże!
Franciszek Wojdyła SVD
Demokratyczna Republika Kongo
Tekst ukazał się w numerze 7-8/2019 miesięcznika MISJONARZ