Wiadomości

ŚWIAT MISYJNY

Ryszard Strzyżewski SVD: Na japońskim poletku Pana Boga
O. Ryszard Strzyżewski podczas jubileuszu 40-lecia kapłaństwa w Górnej Grupie (fot. Krzysztof Kołodyński SVD)

Ryszard Strzyżewski SVD: Na japońskim poletku Pana Boga

Droga do werbistów była zaskoczeniem zarówno dla mojej mamy, mojego rodzeństwa, ale i dla mnie. Urodziłem się w Gdańsku. Gdy miałem trzy lata w wypadku ginie mój tata. Przeprowadzamy się do Gniewu, do rodziców mej mamy. Tam spędziłem moje dzieciństwo i lata dorastania.

Po maturze sporo myślałem o moim przyszłym życiu. Jednak nigdy o powołaniu misyjnym. Pobliskie seminarium w Pelplinie było zbyt blisko środowiska, w którym wyrosłem. Stwierdziłem, że „będzie zbyt dużo pokus” i ta bliskość może przeszkodzić mojemu powołaniu.

Podczas wakacji wybrałem się do Olsztyna, do swojej ciotki. Była ona zaangażowaną wolontariuszką Referatu Misyjnego w Pieniężnie i przepisywała na maszynie listy do misjonarzy. Pewnego razu poprosiła: „Słuchaj, zawieź te listy do Pieniężna, bo już się tego nazbierało”.

Na furcie powitał mnie ówczesny rektor o. Kazimierz Stankowski SVD. Od razu przykuł moją uwagę jego humor i otwartość. Bardzo mile mnie przyjął. Pokazał ogród i gospodarstwo. No i jakoś urzekło mnie to Pieniężno. Kiedy się żegnaliśmy o. Stankowski zapytał mnie czy już zdecydowałem, gdzie idę do szkoły. Odpowiedziałem, że nie, że jeszcze się zastanawiam. Dał mi wtedy taką kopertę i powiedział: „Weź to na wszelki wypadek i w domu przejrzyj sobie te papiery”.

Nie wytrzymałem. Już w pociągu otworzyłem kopertę. To były dokumenty potrzebne do wstąpienia do Zgromadzenia. Po cichu wszystko przemyślałem i po tygodniu wysłałem dokumenty. Tak oto, za pośrednictwem mojej ciotki, trafiłem do werbistów.

Już na teologii bardzo mocno zainteresowałem się Japonią. Czytałem o niej wiele książek, np. „Milczenie” Endo Shusaku, „Mitologię japońską”, „Szaleńca”. Ta ostatnia szczególnie mi się spodobała. Trochę myślałem o sobie, że jestem szalony, więc prawdopodobnie sobie poradzę w Japonii. W petycji misyjnej [dokument młodego werbisty przekazywany do Rzymu z informacją, gdzie chciałby udać się na misje - przyp. red.] na wszystkich trzech miejscach wpisałem Japonię. Ojciec Szymański, ówczesny prowincjał, wezwał mnie na dywanik i powiedział: „Co Ty, Turku Boży! Nie można tak pisać! Trzeba dać Radzie Generalnej troszkę wyboru, a ty już wszystko zdeterminowałeś”. Odpowiedziałem szczerze: „Ojcze, teraz mam w głowie tylko Japonię. Jak się nie zgodzą, to wtedy na pewno Generalat da mi jakąś podpowiedź i wtedy się zastanowię”. O. Szymański stwierdził, że jestem „uparty kaszub” i „niech już tak będzie”. I Rada Generalna przychyliła się do mojej prośby.

Początki pracy misyjnej

Najpierw, przez dwa lata, na werbistowskim katolickim uniwersytecie Nanzan w Nagoya, uczyłem się języka japońskiego. Później pracowałem na największej parafii w Tokio, do której należało już wtedy 5 tys. wiernych. Kolejne 3 lata byłem odpowiedzialny za kwestie nowych powołań. W międzyczasie w diecezji Nagoya byłem odpowiedzialny za Caritas. Jednak wciąż związany byłem z duszpasterstwem.

Później otrzymałem przeznaczenie do pracy w parafii wraz z śp. o. Macioszkiem. Szybko ustanowiono mnie wicedyrektorem przedszkola. Podeszły wiek o. Konstantego doskwierał mu coraz bardziej i wymagał on wsparcia. Gdy już nie był w stanie prowadzić przedszkola, to ja zostałem dyrektorem na kolejne dziesięć lat, jednocześnie pracując na parafii.

Warto wspomnieć o. Konstantego. Zmarł mając 95 lat. To on w 1948 roku, zaraz po wojnie, założył przedszkole. Zbierał z całej okolicy dzieci z biednych rodzin, które nie były w stanie zapłacić za naukę swoich pociech. Pod okiem o. Macioszka dużo się nauczyłem. Później pracowałem w innym przedszkolu na wyspie Kiusiu, blisko Nagasaki.

Dzisiaj nadal jestem na wyspie Kiusiu, ale w diecezji Fukuoka. Jest to małe 20 tysięczne miasteczko. W przedszkolu mam 118 dzieci, tylko dwójka jest ochrzczona. Parafia jest mała, liczy dwustu wiernych. W niedzielnej Mszy uczestniczy od 40 do 50 osób.

Kultura

Kultura japońska bardzo różni się od europejskiej. Japończycy są bardzo grzeczni. Można zaryzykować stwierdzenie, że w kulturze japońskiej nie ma słowa „nie”. Gdy idziesz do sklepu i chcesz coś kupić, a tego nie ma, to sprzedawca mówi: „Wie pan co, w tym momencie tego nie mamy, ale ja to zaraz zamówię i za dwa dni już będzie. Proszę przyjść za dwa dni”. To jest ta japońska mentalność, grzeczność i gościnność.

Jak byłem na parafii w Tokio, przyjechał do nas o. Feliks Poćwiardowski z dużą kamerą. Zaskoczyło go, że w dużych domach towarowych był zakaz nagrywania. Ojciec Feliks zakrywał kurtką tę kamerę tak, że wychodził tylko obiektyw. Nikt nie robił żadnych problemów. O. Feliks pytał, dlaczego przy wejściu do sklepu sprzedawcy krzyczą. Wyjaśniłem, że tutaj to oni najpierw witają klienta: „Witamy! Dzień dobry! Jak się Pan czuje?”

Ta grzeczność japońska jest czasem przesadna. Jak już się zaprzyjaźnisz z jakimś Japończykiem, to bardzo wiele znaczy. On Tobie ufa. My jako misjonarze również musimy im ufać. Uczestniczymy w ich ważnych świętach i jesteśmy zapraszani na różne celebracje.

Boże, jakie Ty masz plany?

Rok po moim przyjeździe do Japonii przyjechało trzech kleryków z Polski. To było coś wyjątkowego, bo wcześniej nie było tam jeszcze programu OTP [Overseas Training Programme – praktyka misyjna dla kleryków – przyp. red.] To byli: Mirek Kąkol, Reinhold Bodynek i Eugeniusz Ziebura. W tym czasie Reinhold zachorował na białaczkę. Lekarze dali mu trzy miesiące życia. Na badania poszedł w marcu, a – o ile dobrze pamiętam - 24 maja odszedł do Pana. To był dla mnie straszny szok. Pomyślałem: „Boże, jakie Ty masz plany? Taki młody człowiek z zapałem…”. Wydaje mi się, że Reinhold z tej trójki był najzdolniejszy. Najszybciej opanował język. To było dla mnie straszne przeżycie i długo nie mogłem się pozbierać. „Dlaczego?!" To pytanie zostawało bez odpowiedzi.

Dziś, po wielu latach wiem, że wielu jego przyjaciół i znajomych wspomina jego postawę. Nawet niechrześcijanie, którzy opiekowali się nim w czasie jego choroby. Jego grób jest w Tajimi, na naszym werbistowskim cmentarzu. Jedna z pań, z wioski Reinholda, napisała w tym roku do mnie: „Coś się dzieje! Ten Reinhold coś tam w niebie kręci”. Heniek Kałuża [autor książki "Holdek" o życiu Reinholda Bodynka wydanej przez Wydawnictwo VERBINUM w 1988 roku - przyp. red.] powiedział, że trzeba coś z tym zrobić. Zobaczymy, wszystko w rękach japońskiej prowincji.

Nasza praca ma sens 

Ostatnio takim miłym akcentem jest wybór Polaka na przełożonego Prowincji Japońskiej. Jest nim Gienek Ziebura. Prowincja liczy 120 współbraci. Dotychczas prowincjałami byli jedynie Japończycy. Jest to taki akt zaufania obcokrajowcom. Oczywiście coraz więcej współbraci mamy z Azji: Indonezji, Filipin, Chin i Indii. Zobaczymy jak nasz współbrat, prowincjał Eugeniusz, poprowadzi sprawy. Gienek super zna język japoński, myśli i pisze po japońsku.

Choć nie mamy zbyt wielu powołań, to nasza praca ma sens. Niewielu przyjmuje chrzest, ale jest coraz więcej sympatyków chrześcijaństwa. Wielu zna Pismo Święte. Nowy Testament w japońskim społeczeństwie się bardzo dobrze - że tak powiem - sprzedaje. Jest wielu niechrześcijan, którzy nabywają Biblię i z niej czerpią wartości.

Jeszcze trochę trzeba popracować

Święconych nas było osiemnastu. Pięciu zmarło w młodym wieku. Pięciu jest na misjach, reszta pracuje w Polsce. Miłym akcentem jest nasz pobyt w kraju i wspólne świętowanie. W 2018 roku w lipcu prawie wszyscy zebraliśmy się w Pieniężnie na zjeździe misjonarzy. Te dni spędzone na urlopie i świętowanie, to taki zastrzyk energii i wezwanie, że jeszcze trochę trzeba popracować na tym poletku Pana Boga.


Więcej:

icon wave40 lat kapłaństwa o. Ryszarda Strzyżewskiego SVD

icon wave"Słowo Boże w moim życiu" - refleksja o. Ryszarda Strzyżewskiego