Nie wiem czy jestem właściwą osobą, która powinna opisać wizytę papieża na Czerwonej Wyspie, skoro nawet w niej nie uczestniczyłem. Stało się tak ponieważ chciałem zostać w jednej z parafii, aby modlić się z większością wiernych, którzy również nie pojechali. Jednak na pewno jestem właściwą osobą do opisania przygotowań do papieskiej pielgrzymki.
Gdy tylko potwierdziła się wiadomość, że papież przybędzie na Madagaskar, wszyscy wzięli się do pracy. Nowo wybrany prezydent Andry Rajoelina, widząc w tym wydarzeniu możliwość utrwalenia swojej pozycji, brał w nich aktywny udział. Wspierał finansowo i organizacyjnie episkopat. Episkopat przygotował modlitwę, którą wydrukowano w 6 milionach sztuk i rozesłano do wszystkich parafii i dystryktów (Madagaskar liczy ok. 28 milionów ludzi, z czego 25% to katolicy).
Wierni zaczęli szukać transportu i możliwości dojechania na spotkanie z papieżem. W wielu miejscach organizowano specjalne katechezy, rekolekcje, spotkania. Wiadomo było, że tylko cześć wiernych będzie mogła pojechać, ale wielu przygotowało się duchowo.
Siewca pokoju i nadziei – to tytuł papieskiej wizyty. Madagaskar jest jednym z najbiedniejszych krajów świata, mimo wielkiej ilości zasobów naturalnych, kryzysy polityczne nieraz pociągały za sobą krwawe żniwo. Malgasze i Madagaskar naprawdę potrzebują nadziei i pokoju.
Wszyscy zastanawiali się, gdzie papież pojedzie. Wielkim zaskoczeniem było, że odwiedzi tylko stolicę. Nie przeszkodziło to jednak wielu katolikom, żeby podróżować przez dwa lub nawet trzy dni w jedna stronę, by spotkać następcę św. Piotra.
Werbiści na polach Soamandrakizay podczas Mszy Św. celebrowanej przez papieża. Od lewej: Zdzisław Grad SVD, Peter Rego SVD i Xavier Mahalignisa Mbohoavy SVD (fot. Archiwum - Zdzisław Grad SVD)
Gdy tylko papież wyszedł z samolotu było widać, że jest zmęczony. Choć nie zaplanowano pozdrowienia na lotnisku, wszyscy myśleli, że papież ominie protokół i wypowie choć kilka słów. Cała droga z lotniska aż do nuncjatury była wypełniona pielgrzymami, którzy śpiewali i pozdrawiali papieża. Następnego dnia odbyło się spotkanie z korpusem dyplomatycznym i biskupami.
Jakie było zdziwienie Malgaszy, gdy okazało się, że papież nie mówi po francusku – każdy biały vazaha, to Francuz. Niestety problemem były też tłumaczenia, które nie były robione na bieżąco. Poza biskupami raczej nikt nie rozumiał, co się działo. Wielkie brawa wybuchły, gdy papież powiedział jedno słowo po malgasku: fihavanana, które jest podstawą społeczeństwa malgaskiego, a oznacza nawet coś więcej niż solidarność.
Na spotkaniu z kapłanami i osobami konsekrowanymi papież przypomniał o pierwszych zwiastunach Ewangelii na Madagaskarze. Zaprosił, by kontynuować ich wysiłki. Mówił, że być osobą konsekrowaną oznacza zamieszkać w sercu Boga i sercu ludzi. Podziękował za wybór bycia w trudnych miejscach – bez wody, elektryczności, transportu. Zachęcał żeby nie pozwolić innym ukraść sobie radości misyjnej.
Niedzielna Msza Św. na Soamandrakizay (dobro które trwa wiecznie) zgromadziła około miliona ludzi na miejscu i miliony przed telewizorami i radiem. Msza trwała tylko półtora godziny. Ludzie byli bardzo szczęśliwi, gdyż kazanie było tłumaczone od razu. Po południu papież pojechał do Akamasoa – wioski dla biednych, założonej przez słoweńskiego lazarystę, ojca Pedro, który jest też kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. To było chyba najradośniejsze spotkanie, pełne tańców i śpiewów, tak bliskich malgaskiej kulturze.
W czasie, gdy to piszę, wierni wracają do swoich domów. Dzielą się przeżyciami i wrażeniami. Na owoce pielgrzymki jeszcze trzeba będzie poczekać. Papież stał się siewcą nadziei i pokoju, oby to ziarno spadło na żyzną glebę tutejszych serc i wydało plon.
Adam Brodzik SVD
Za: Komunikaty SVD (nr7/2019)