Zespół Pieśni i Tańca Chludowianie istnieje już 22 lata. To ponad 120-stu tancerzy, muzyków i śpiewaków od czwartego do siedemdziesiątego roku życia. Od samych swych początków związany jest, nie tylko nazwą, z Chludowem. W życiu zespołu bardzo ważną rolę odgrywa czerpanie z tradycji polskiej obrzędowości ludowej oraz zaangażowanie w życie lokalnej społeczności. Od samych swych początków związany jest, nie tylko nazwą, z Chludowem. W życiu zespołu bardzo ważną rolę odgrywa czerpanie z tradycji polskiej obrzędowości ludowej oraz zaangażowanie w życie lokalnej społeczności.
A skoro mowa o Chludowie, to nie da się pominąć przenikania się werbistowskich wątków do działalności zespołu. Wielu tancerzy jest parafianami chludowskiej wspólnoty, klasztor ‘w parku’ zawsze chętnie otwiera swe podwoje na wiele naszych inicjatyw. Gdy przy niedzielnej liturgii liczba ministrantów i lektorów niebezpiecznie spada oznacza to jedynie, iż Chludowianie są gdzieś ‘w trasie’. Wszak podróżowanie po świecie, to coś, co tancerze lubią najbardziej.
Dolna kaplica w Domu Misyjnym w Steylu (fot. archiwum Zespołu Pieśni i Tańca Chludowianie)
Kilkukrotnie, planując trasy koncertowe po Zachodniej Europie, nasze autokarowe ścieżki prowadziły autostradą nieopodal Steylu. Działo się tak właściwie w przypadku każdego wyjazdu do Francji, czy Hiszpanii. Miało być tak i teraz, gdy na przełomie września i października, po dwuletniej pandemicznej przerwie, nastał wreszcie upragniony moment, gdy wesoły autobus z ponad pięćdziesięcioosobową ekipą, wyruszył z koncertami do Bretanii i Normandii.
Już na etapie planowania podjęliśmy decyzję, że tym razem koniecznie musimy ‘zajrzeć’ do miejsca, w którym podobno się wszystkom zaczęło. Pozostało nam jedynie spróbować jakoś taką wizytę zorganizować. Po wymianie kilku kurtuazyjnych, choć bardzo serdecznych i konkretnych maili z bratem Rolandem Scheidem, rektorem domu, wiedzieliśmy, że uda nam się uczestniczyć we Mszy świętej oraz zwiedzić Dom św. Michała, dokładnie 28 września. Jeszcze wtedy zupełnie nie skojarzyłam, że to przecież wigilia odpustu tego domu. Wszelkie szczegóły koordynował o. Guddie Abaya, którego elastyczność, serdeczność i uśmiech pozostanie z nami na długo.
Według wstępnych planów i wskazań GPS planowaliśmy pojawić się w Steylu około godziny 16.00. Zatem o. Guddie zaproponował, abyśmy uczestniczyli we wspólnotowej domowej Eucharystii o godzinie 17.30 i do tego zaangażowali się w nią muzycznie. Taką propozycję przyjęliśmy z największą radością. I tu zaczyna się kilkugodzinny horror, gdyż wiele odcinków niemieckich autostrad, wygląda obecnie jak centrum Poznania, który przybrał ostatnio nazwę Rozkopane.
Zespół Chludowianie w dolnej kaplicy w Domu Misyjnym w Steylu (fot. archiwum Zespołu Pieśni i Tańca Chludowianie)
Czas w podróży uciekał, a myśmy wpadali z korka w korek. Prawie pewnym było, że nie tylko nie dojedziemy do klasztoru na 16.00, ale najprawdopodobniej spóźnimy się na planowaną Mszę. Jedynym co mnie uspokajało była whatsappowa korespondencja z o. Guddie, w której przewijało się niezmiennie: „OK, no problem”, „We are flexible”.
Tym sposobem nasz autokar zajechał pod główne wejście Domu św. Michała o 17.35! Już przed drzwiami czekał ubrany w ornat o. Guddie w towarzystwie brata Rolanda. Po krótkim powitaniu okazało się, że tylko my jesteśmy przestraszeni naszym spóźnieniem. Gospodarze z wielką radością zaprowadzili nas do kaplicy dolnej, tej znanej nam wcześniej wyłącznie ze zdjęć grobu św. Arnolda. A tu kolejna niespodzianka. Nie jesteśmy jedyną grupą. Jest jeszcze jakiś chór z Niemiec i grupa starszych osób z Holandii. Zatem dolna kaplica wypełniła się po brzegi.
Nasi muzycy nastroili instrumenty, a w moich rękach wylądowała kartka, na której rozpisana była krok po kroku cała liturgia, tak aby każda grupa wiedziała, kiedy ma animować śpiew i kto odpowiedzialny jest za dany fragment celebracji. Niemiecki porządek, tak bliski sercu każdego prawdziwego poznaniaka, sprawdza się zawsze.
Niesamowitym doświadczeniem, tak dla dorosłych, ale chyba szczególnie dla młodzieży, była liturgia sprawowana płynnie w trzech językach: niemieckim, angielskim i holenderskim. Na początku brat Roland powitał wszystkie grupy. I wtedy okazało się, że wspólnota domowa postanowiła główne obchody odpustowe zorganizować właśnie na tej Mszy. Rektor wyraził radość z naszej obecności, padło nawet sformułowanie, że choć nie jest łatwo prowadzić ten ogromny dom, to dla takich chwil, gdy ludzie chcą się gromadzić wokół św. Arnolda, warto to robić.
W homilii o. Bubi Scholz mistrzowsko lawirował pomiędzy językiem niemieckim i angielskim mówiąc o roli świętych Archaniołów w życiu św. Arnolda i wszystkich werbistów. Nam przypadł w udziale śpiew na rozpoczęcie mszy, komunię i zakończenie, zaś pozostałe śpiewy animował chór z Niemiec. Było to niesamowite doświadczenie pomieszania języków, z którego powstawała piękna wspólnota. A dzięki ‘magicznej’ karteczce wszystko działo się płynnie i w ogromnym spokoju.
Po zakończeniu Mszy odpustowej przyszła pora na kilka słów o św. Arnoldzie i tradycyjne zdjęcie przy jego grobie. Następnie, co było dla nas miłą niespodzianką, zaproszeni zostaliśmy na mały poczęstunek w ogromnej sali nieopodal dolnej kaplicy. Rektor i o. Guddie cały czas towarzyszyli nam w rozmowach, opowieściach, z ciekawością zagadując naszą młodzież. Jednym ze skutków ubocznych takiej wizyty jest mobilizacja młodzieży do nauki języków obcych.
Zespół Chludowianie w głównym kościele w Steylu (fot. archiwum Zespołu Pieśni i Tańca Chludowianie)
Po krótkim odpoczynku br. Roland poprowadził nas do górnego kościoła, gdzie opowiedział o początkach zgromadzenia i dziele św. Arnolda. Na zakończenie, w blasku zachodzącego słońca, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie na tle Mozy.
Tym pięknym i sentymentalnym obrazem mogłabym zakończyć opis przygody, która stała się realizacją wieloletnich marzeń o podróży do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Jednak uporczywie wraca do mnie przykra refleksja. Choć jesteśmy werbistowskimi parafianami, wielu nawet nie wiedziało do czego ten Steyl przylepić. Z trudem kojarzyło jakiekolwiek podstawowe fakty o św. Arnoldzie, nie wspominając zupełnie o charyzmacie zgromadzenia, któremu dał początek. Tu chyba jest wiele miejsca na pracę u podstaw! Jest też małe światełko w tunelu. To ta czwarta świeca przy arnoldowym sarkofagu…
Marta Molińska-Glura
za: KOMUNIKATY SVD
Cztery świece przy sarkofagu św. Arnolda Janssena symbolizują werbistów, siostry misyjne, siostry klauzurowe
oraz świeckich współpracowników (fot. Marta Molińska-Glura)