18 grudnia. Parę minut po 10 rano wjeżdżam na teren kompleksu kilku budynków. Wchodzę na pierwsze piętro i od razu widzę napis: „Biuro Stowarzyszenie DROGA”. Na końcu długiego korytarza dostrzegam otwarte drzwi do kaplicy.
Korzystam z chwili ciszy, przyklękam. Po krótkiej modlitwie wchodzę do kolejnego biura. Z oddali dochodzą do mnie jakieś głosy, ale to raczej gdzieś wyżej. Tam pewnie prowadzą schody, które zauważam kątem oka. Z kolejnego pomieszczenia wychodzi kobieta.
- W czym mogę pomóc? – zapytuje nieco zaskoczona. - Szczęść Boże! Szukam o. Edwarda Konkola – oznajmiam i czym prędzej się przedstawiam.
- To ja zaraz Ojca zapowiem – odpowiada i wspina się po stromych schodach. W oddali słychać szepty, a po nich wyraźny głos Edzia: Zaproś go tutaj do nas!
Wchodzę po schodach. W sali, w której centralnym miejscem jest przytulny kominek, jest kilkanaścioro osób.
- To mój współbrat, o. Krzysztof – wyjaśnia Edziu. - Siadaj. Podsumowujemy właśnie Wigilię Ekumeniczną, która odbyła się wczoraj na białostockim rynku.
Otrzymuję krzesło, a po chwili również kawę. Słucham jak omawiane są kolejne punkty: grupa wydająca posiłki, grupa porządkowa, odpowiedzialni za dzieci-aniołki, koordynacja zespołów i osób występujących na scenie. Dyskusja toczy się wokół słuszności i trafności każdej akcji. To wszystko po to, aby za rok, 12 spotkanie wypadło jeszcze lepiej. Narada się kończy, a ja dowiaduję się, że nici ze spotkania z Edkiem.
- Słuchaj. Teraz jadę na spotkanie opłatkowe do sądu. Zadzwonię do Darka. Z nim udasz się na konferencję do wynajętej restauracji – wyjaśnia.
- Nie ma problemu – odpowiadam i domyślam się, że złapać dziś Edka nie będzie łatwo. - A czy to ten Darek, który był jednym z reprezentantów świeckich wolontariuszy na spotkaniu w Nemii? – dopytuję w nadziei na przeprowadzenie wywiadu.
- Dokładnie tak, to on. Z wykształcenia prawnik, a teraz jest trenerem.
Przychodzi Darek Polkowski i po chwili wspólnie maszerujemy do wspomnianej pobliskiej restauracji. W drodze dowiaduję się, że konferencja promuje efekty trzyletniego programu „Odzyskać dziecko”. Na miejscu są same kobiety. Większość z nich pracuje jako wychowawcy w domach dziecka, przychodniach, szkołach i kuratoriach. Wysłuchujemy końcówki wykładu o radzeniu sobie z etapami żałoby przez kobiety, które straciły dziecko. Po nim, pani Agnieszka Werda, omawia sukcesy prowadzonego programu. Z Darkiem i z Asią umawiam się na wywiad nt. międzynarodowego spotkania świeckich w Nemii.
Wracamy na ul. Proletariacką 21, do siedziby „Drogi”. Zachodzę do kadr. Jest kilka minut po 15-stej. Pani Gosia, zatopiona w rozliczeniach, radzi mi, gdzie mogę teraz pójść. Wchodzę do pomieszczenia, w którym na kanapach siedzą dzieci. Odmawiają Koronkę do Bożego Miłosierdzia, którą prowadzi o. Piotr Lado SVD, pochodzący z Indonezji. Podaję mu tylko rękę. Wyciągam własny różaniec i przysiadam się do nich. Po modlitwie rozkładam kamerę, aby zrobić kilka ujęć z prowadzonej tutaj roratniej katechezy.
- Ojcze, a co to za telewizja?! – pyta Piotra rozentuzjazmowana dziewczyna.
- Cicho, słuchaj teraz – ucisza ją prowadzący.
Po modlitwie wyjaśniam dzieciom cel mojej wizyty i nikt nie ma problemu, aby zrobić kolejne ujęcia. Znikam i udaję się do innych pomieszczeń. Wchodzę do sporej świetlicy. Jest pusta, a na jej końcu widzę okienko do wydawania posiłków.
- Proszę tu siadać Ojcze. Był telefon. Mamy Ojca nakarmić – rzuca do mnie kobieta z głębi kuchni.
- A to niespodzianka! – nie mam zamiaru nawet protestować.
W rozmowie dowiaduję się, że pracujące tu kobiety, to w większości mamy dzieci, które uczestniczą w różnych formach terapii prowadzonych przez „Drogę”.
Wracam do biura kadr. Pani Małgorzata Matysek, rozliczająca właśnie stertę rachunków, opowiada o finalizacji kolejnego dużego projektu. Nagle dzwoni telefon.
- Tak? – zawiesza głos i słucha cierpliwie. - Uhmm… dobrze – odwraca się w moją stronę i uśmiecha się, zwiastując jakiś nowy bieg zdarzeń. Odkłada słuchawkę, po czym zdradza treść rozmowy.
- To był o. Edward? – pytam z obawą w głosie.
- Tak. Mam Ojca oprowadzić po głównym budynku. No i jest jeszcze jedna propozycja. Pojedziemy do Domu Dziecka, zwanego tutaj Domem Powrotu, na ul. Orzechowej 46.
Bardzo cieszy mnie ten gest współbrata. Edward choć nieobecny, a jednak dba, abym dobrze wykorzystał mój czas. Wie, że chcę dowiedzieć się jak najwięcej o nim i jego współpracownikach.
W kolejnych pomieszczeniach podpatrujemy udzielanie korepetycji. Dziewczyna, o której myślałem, że jest tu na jakiejś terapii, przyszła specjalnie, aby poświęcić swój czas pomagając w odrabianiu lekcji pewnemu chłopcu. Widok ich wspólnej pracy jest niesamowity.
Wsiadamy do samochodu Gosi. Przebijamy się przez miejskie korki. Nie mam dużo czasu, bo już umówiłem się z Darkiem i Asią na wywiad o 16.30. Patrzę na zegarek i liczę, że mamy na to niecałą godzinę. Mało.
- Powinien Ojciec zobaczyć to miejsce – rozpoczyna rozmowę Gosia. Obecnie jest tam jedenaścioro dzieciaków i sześciu, zmieniających się opiekunów.
- A jak to się stało, że razem z mężem pracujecie w „Drodze”? – odbijam trochę w inny temat. Ciekawi mnie dlaczego razem z mężem pracują od lat w „Drodze”.
- Ach! To cała historia – uśmiecha się Gosia. - To wszystko przez o. Edwarda. Jeszcze nie byliśmy małżeństwem, gdy rozpoczęliśmy tutaj pracę. Pewnego dnia o. Edward zagadał do Wojtka, aby zainteresował się mną, bo wydaję się dobrą kandydatką na żonę. Wojtek był zaskoczony propozycją, ale poszedł za ciosem. Zaproponował mi randkę. To był 6 grudnia 2002 roku. Myślałam, że się zgrywa, bo dochodziły do mnie różne głosy o nim. Tak się jednak stało, że wszystko poszło na poważnie i niedługo potem, w następnym roku, o. Edward nam błogosławił. Często tak w żartach wspominamy, że „to jego wina”… jak wiele rzeczy tutaj – dopowiada.
Dojeżdżamy do celu. W drodze Gosia wspomina o pewnym deweloperze, który był sponsorem remontu starego mieszkania. Wszystko dostosował do dzisiejszych potrzeb „wielkiej rodziny”. Wjeżdżamy w bramę i parkujemy na małym placu. Wchodzimy do środka, wieszamy nasze płaszcze i witamy się z domownikami. Zza rogu wypada dwóch małych chłopców.
- Witaj Ciociu – przytula się siedmioletni Pawełek.
- Witajcie! – Gosia z entuzjazmem przytula również drugiego chłopca, Dawida. - Mamy dzisiaj gościa. Jest ze mną o. Krzysztof. To również werbista, tak jak o. Edward.
Pojawia się również pani Małgorzata Gudewicz, opiekun Domu Powrotu. W przestronnej kuchni na sofie siedzi trochę starsza dziewczyna, Ania. Dokładnie i trochę mniej ufnie nam się przypatruje, po czym wita nas grzecznie, choć raczej bez większych emocji. Po chwili poznaję jeszcze Sebastiana, Michała i małą Zuzię.
Proponują nam smacznego kurczaka. Nie sposób odmówić. W trakcie posiłku dowiaduję się kolejnych szczegółów o funkcjonowaniu tego miejsca. Z łatwością przekonuję się, że ma ono swój klimat. - Wujku, a skąd przyjechałeś? – podbiega i spontanicznie pyta Pawełek.
- Ooo… ! To już zostałem wujkiem? – pytam zaskoczony.
Chłopak uśmiecha się lekko zawstydzony. Gosia, z którą przyjechałem, zdradza że byłem na misjach na Madagaskarze. Nagle rusza lawina pytań: o pingwiny, lemury i jeszcze inne cuda Czerwonej Wyspy, które dzieciom kojarzą się ze znanym filmem.
W sumie nie wiem czy wyciągać tu kamerę i filmować cokolwiek. Czuję się urzeczony panującą atmosferą. Napięć nie brakuje. Opiekun tłumaczy, że chcę ich lepiej poznać i jak się zgodzą, to zrobię parę ujęć. Wszyscy siadają do dyskusji przy pięknie ustrojonej choince. Najstarsi zabierają głos. Nie ma jednomyślności. Sebastian z Michałem lekko się sprzeczają. Robi się jak w normalnej rodzinie. Drobne utarczki i wspólne przywoływania do porządku. Ostatecznie pani Małgorzata zwołuje tzw. „społeczność”. To czas, kiedy omawia się wszelkie sprawy „wielkiej rodziny”. Jest to okazja by dzieci wyrażały swój punkt widzenia i uczyły się podejmować decyzje. My powoli żegnamy się z domownikami, by zdążyć na, przesunięty już o 45 minut, wywiad.
- Musi kiedyś wujek tu jeszcze przyjechać i opowiedzieć nam więcej o tym Madagaskarze – wykrzykuje za nami Dawid.
- Och! Z wielką przyjemnością – oznajmiam zupełnie już rozbrojony.
Teraz rozumiem Gosię, dlaczego chciała abym zobaczył to miejsce.
Otwierają się przede mną kolejne drzwi na drugim piętrze głównego budynku na ul. Proletariackiej 21. Wita mnie pani Joanna Drągowska. Pracuje z młodzieżą i dorosłymi uzależnionymi od różnych substancji. Prowadzi również spotkania dla rodziców tej młodzieży. Z „Drogą” związana jest od 2013 roku.
- Proszę wejść, Ojcze! – zaprasza mnie do wewnątrz.
Wchodzę do pomieszczenia podzielonego na dwie części. W lewym kącie dostrzegam kilku nastolatków. Podchodzę i witam się z nimi.
- Dzisiaj mieliśmy mieć spotkanie rewizyjne, ale mamy gościa i możecie oglądnąć wybrany film – oznajmia chłopakom pani Joanna.
- Zapraszam Ojcze tutaj – Darek wychyla się zza kolejnych drzwi.
Wchodzę do małego pokoju na poddaszu. Tu robię wywiad z uczestnikami międzynarodowego spotkania współpracowników świeckich w Nemii.
- Spotkanie we Włoszech było jedyne w swoim rodzaju – relacjonuje Joanna. - Nie miałam nigdy możliwości przy jednej okazji poznać tylu ludzi z tylu stron świata. Zarówno świeckich, jak i werbistów z Nemii. Podczas wykładów dzielili się z nami wrażeniami ze swojej pracy w różnych zakątkach świata. To było niesamowite odkrycie, że w większości przywoływanych krajów, są Polacy werbiści, i że jest ich tak wielu. Czułam taką dumę – dodaje.
- Czy to spotkanie w jakiś sposób poszerzyło Wasz obraz werbistów? –pytanie kieruję w stronę Darka.
- Zaskoczony byłem otwartością w kontach z obecnymi tam werbistami. Pewnie bierze się ona z tego, że każdy z nich kiedyś był w innej kulturze i wyobrażam sobie, że trzeba być wtedy niesamowicie otwartym na to, co jest nowe. I na tym spotkaniu czuło się taką otwartą postawę wobec nas. To nie byli jacyś sztywni księża, ale bardzo przyjacielscy ludzie.
- „Wśród werbistów nie ma żadnej wpadki” – wtrąca Joanna. - Tak nam tłumaczył jeden z Polskich werbistów. Mówił, że jesteście tak różni, że żadne faux pas wystąpić nie może.
- A jak już nas trochę łapała tęsknota za krajem, to ojcowie to wyczuwali, podchodzili i pytali, czy wszystko jest w porządku – oznajmia Darek. - Nikt obok nas nie przeszedł obojętnie.
Pół godziny poświęcone na wywiad minęło jak „z bicza strzelił”. Skończyliśmy herbatę. Darek musiał już wracać do swoich zadań. Dziękuję im obojgu i schodzę ponownie do kadr.
Okazuje się, że Edward już zdążył wrócić do Kleosina. Jednak po moim telefonie zjawia się na powrót w salce z kominkiem. Do czasu jego przyjazdu rozkładam sprzęt do nagrań wideo. Zebrany materiał ma być częścią filmiku promującego hasło tegorocznej Kapituły Generalnej: „Miłość Chrystusa przynagla nas”.
Drugi dzień rozpoczynamy od rorat o 7 rano. To kolejne zaskoczenie. W kaplicy pełno ludzi. Na kazaniu dowiaduję się po trosze kim oni są: dyrektorzy, lekarze, dawni narkomani i wielu związanych z Ośrodkiem. Po Mszy kawa i ciąg dalszy mszalnej katechezy. Tu spotykam Władka Meleshynskiego, naszego dawnego współbrata. Witamy się ściskając serdecznie.
- Pracuje tu jako kierowca i jest oddany w wielu sprawach – chwali go Edward.
Tego dnia dzieciaki w Aniołkowie (przedszkole w głównym budynku stowarzyszenia) robią ze swoją panią pierniki. Dużo krzyku, gwaru i czasem płacz. Z zapałem wycinają wspaniałe kształty, które lądują na wielkiej blaszce, a potem w piecu w kuchni. Niesamowita radość, bo dzieci za chwilę zobaczą efekty swojej pracy. Jestem tak pochłonięty „łapaniem” ujęć, że nie zauważam, jak jeden chłopczyk podchodzi do mnie i po prostu przytula się do mojej ręki. Trwa to może trzy sekundy. Chłopak podnosi wzrok i uśmiecha się szeroko, jakby chciał się upewnić, czy jego prezent dotarł do odbiorcy. Zrywa się i wraca do pierniczków. Po raz kolejny zostaję wujkiem.
Około 10 na parterze robi się jakiś dziwny gwar. To niespełna trzydziestoosobowa klasa z pobliskiego liceum, pomaga kompletować 800 paczek dla ubogich rodzin. Metoda opracowana przez jedną z pań działa niezawodnie. Towar umieszczony jest w różnych salach, na dwóch piętrach budynku. Część uczniów krąży z reklamówkami po wszystkich punktach, a ci na stałych stanowiskach, wrzucają co potrzeba do kolejnych paczek. Sporo radości i zabawy. Do tego konkretna pomoc i szybki efekt. Ostatnia faza dokonuje się w piwnicy, w garażu. Wystarczy tylko otworzyć drzwi i ładować.
Przed 11 udaję się pod ostatni adres związany ze Stowarzyszeniem. To ETAP – Ośrodek Profilaktyki i Terapii dla Młodzieży i Dorosłych. Mieści się przy ul. Włókienniczej 7, około 500 metrów od głównej siedziby Stowarzyszenia. W kamienicy na drugim piętrze, w wynajętych pomieszczeniach, mieści się mały sekretariat i sale do indywidualnych spotkań. Panie, Ania i Sylwia, oprowadzają mnie i przedstawiają pracowników. Po drodze wypytują o znanych sobie werbistów. Chwilę później widzę, jak młoda dziewczyna sama zgłasza się po pomoc.
Wpadam do Edka, aby się pożegnać. To była dłuuuga doba. Czuję się, jakbym tu był cały tydzień. Szybka kawa, podczas której zagląda Basia z biura i wręcza mi „świąteczny pakiet”. To koszyczek z gwiazdami betlejemskimi, Małym Jezuskiem i ręcznie robione choinki. Składamy sobie życzenia i z „Drogi” ruszam w moją drogę. Na parkingu spotykam się jeszcze z Gosią. Zamieniamy jeszcze kilka zdań. Tak trudno stąd wyjechać…
Krzysztof Kołodyński SVD
Za: Komunikaty SVD